- Marc, nadal uważam, że to nie
jest najlepszy pomysł –Isabel rozejrzała się niespokojnie po ciemnym magazynie,
próbując zwalczyć ogarniającą ją panikę. Zerknęła na resztę towarzystwa. Oprócz
niej nikt nie zdradzał oznak strachu, czy choćby zwykłego zdenerwowania.
Kilkanaście osób stało sobie w małych grupkach, śmiejąc się z wspólnych żartów.
Ich śmiech odbijał się echem od metalowych obić i ścian starego magazynu,
usytuowanego gdzieś na obrzeżach Barcelony. Marc zabrał ją tu na pewne
spotkanko, jak określił ten dziki spęd osób, prawie zupełnie Isabel nie
znanych. I wcale niecieszących się z jej obecności. Co rusz napotykała na
niezbyt przyjazne spojrzenia posyłane w jej stronę.
- Spokojnie, maleńka, nic ci się nie stanie, zaufaj mi choć
troszeczkę, dobrze? – spojrzał na nią tymi swoimi hipnotyzującymi oczami, za
które oddałaby wszystko. Uległa, jak zawsze zresztą. Nieraz zastanawiała
się,jak to możliwe, że on zdobył nad nią taką władzę. Mógł robić z nią, co
chciał,a ona nie miała siły, żeby mu niczego odmówić. Nieważne, czy dochodziły
do niej plotki, że znów widziano go z tą lub inną dziewczyną, doskonale zdawała
sobie sprawę, że ją zdradza, ale nie mogła zakończyć tego toksycznego związku.
Bo on zawsze do niej wracał. Wystarczyło, żeby zobaczyła ten błysk w jego
czarnych oczach, dotknęła jego ust, a była po prostu zgubiona. Osaczał ją,
omamiał samą swoją obecnością, swoją urodą. Był jej potrzebny jak narkotyk, jak
powietrze dożycia.
Teraz, słuchając jego prośby o zaufanie, nieco się
odprężyła.Faktycznie, co złego może jej się stać, skoro ma obok siebie Marca?
Westchnęła cicho i mocniej przytuliła się do jego ramienia. Nie obchodziły ją
spojrzenia reszty towarzystwa. Wiedziała, że ma u nich słabe notowania.
Brzydziło ją to,co robią, a oni uważali, że się wywyższa. Nie pasowała tu, była
tego pewna, ale skoro Marc tu był…
- To jak będzie? Jesteś z nami? – ciche pytanie wyszeptane do
ucha sprawiło, że zadrżała. Jego ciepły oddech poruszył jej włosy. Isabel
zignorowała natrętny głos rozsądku, ironicznie pytający, dlaczego on pyta, czy
jest z nimi, a nie, czy jest z nim. Niby niewielka różnica, ale przecież on
doskonale wiedział, że przyszła tu tylko ze względu na niego. Uśmiechnęła się z
wysiłkiem i skinęła głową. Pogłaskał ją lekko po policzku.
- Grzeczna dziewczynka – posłał jej jeszcze jeden uśmiech i
skupił uwagę na tym, co się działo obok.
Isabel również zerknęła na resztę towarzystwa. Nie znała ich
zbyt dobrze, z paroma dziewczynami chodziła do szkoły, ale nigdy nie przepadały
za sobą. Jej spojrzenie padło na Kirę, jej dawną przyjaciółkę, która odbiła jej
Marca dwa lata temu. Wtedy też skończyła się ich przyjaźń. Isabel nigdy nie
wybaczyła tej zdrady. Obecnie Kira chodziła z najlepszym przyjacielem
Marca,Javierem, więc siłą rzeczy musiała się tu znaleźć.
Nieprzyjemne wspomnienia, wywołane obecnością dawnej rywalki
sprawiły, że Isabel nieco zważył się humor. W ogóle dużo bardziej wolałaby być
teraz w zupełnie innym miejscu, z dala od tych wszystkich ludzi, sam na sam z
Markiem. Tymczasem wylądowała w jakimś zatęchłym magazynie, z bandą
podchmielonych ludzi, zaczynających zdradzać objawy upojenia.
- Masz, pociągnij sobie – podszedł do niej Javier z zapalonym
skrętem. Grzecznie odmówiła.
- Nie, to nie – chłopak wzruszył ramionami i podszedł do
Kiry. Ta z wielką przyjemnością zaciągnęła się, po czym wypuszczając idealnie
równe kółko dymu, spojrzała tryumfalnie na Isabel.
- A ode mnie też nie weźmiesz? – dopiero teraz zauważyła, że
Marc również pali – no, kochanie, nie zawiedź mnie – niepewnie wzięła do ręki
białą pałeczkę. Żarzący się koniec iskrzył się, jakby czerwone światło i
mówił„stój”. Zawahała się.
- No, Izzy, to nie takie trudne, po prostu wsadzasz do buzi i
wciągasz powietrze – Marc zaczął się śmiać z jej miny – gwarantuję ci, daje
taki odlot, że poczujesz się jak w raju – zachichotał jak wariat. Naćpał się
tym cholerstwem. Isabel poczuła, jak ogarnia ją przerażenie. W powietrzu unosił
się słodkawy aromat narkotyku, pomieszany z wonią alkoholu. Nie musiała się
zaciągać, pomyślała, samymi oparami można było się załatwić.
Boże, co ona tu robiła???
- Marc – pociągnęła chłopaka za rękę – chodźmy stąd, proszę
cię – spojrzał na nią, jak na wariatkę – gdzie ty chcesz iść, przecież tu jest
zajebiście – zarechotał tym samym, szaleńczym chichotem, aż przeszły jej ciary
po plecach. Zaczynała się go bać.
- Proszę cię, Marc, chodźmy stąd – jej prośba zginęła w
wielkim wrzasku, jaki powstał. Do magazynu wjechała spora grupa ludzi na
motocyklach. Huk silników pomieszał się z krzykami ludzi. Isabel poczuła odór
palonej gumy. Zrobiło jej się niedobrze.
Powoli zaczęła wycofywać się w kierunku wyjścia. Marc nawet
nie zauważył, że odeszła. Zanim wyszła, zobaczyła coś, co sprawiło, że do
reszty upadła na duchu.
Marc zaczął krążyć wśród ludzi, lekko chwiejnym krokiem
dotarł do grupki, gdzie siedziała Kira. Isabel bezsilnie patrzyła, jak niby
przypadkiem kładzie rękę na odsłoniętym kolanie jej rywalki i powoli sunie ręką
w górę. Isabel napotkała w tym momencie wzrok Kiry, tryumfujący, złośliwie
zadowolony. Patrząc na Isabel, złapała twarz Marca w swoje ręce i wpiła się w jego
usta.
Nie mogła już na to patrzeć. Wybiegła z tego piekielnego
miejsca, zatrzaskując za sobą drzwi. Świeże, nocne powietrze podziałało na nią
jak kubeł zimnej wody. Poczuła chłód i szczelniej otuliła się kurtką. Nagle w
oddali rozległo się wycie syren policyjnych. Dźwięk zbliżał się w
zastraszającym tempie, pomiędzy drzewami otaczającymi posesję prześwitywało
światło kogutów. Zmartwiała.
Ktoś musiał dać znać policji, że w magazynie coś się dzieje.A
Marc tak ją zapewniał, że na takim odludziu nikt im nie będzie przeszkadzał,że
to całkowicie bezpieczne miejsce. Akurat. Isabel zacisnęła pięści w bezsilnej
złości. Zaczęła ogarniać ją panika. Nagle z magazynu zaczęli wysypywać się
ludzie. Widocznie też usłyszeli zbliżających się policjantów. Jak w zwolnionym tempie
zobaczyła Marca, biegnącego na czele całej zgrai.
- Marc!!! – wrzasnęła, ale chyba jej nie usłyszał. Huk
silników motocykli mieszał się z krzykiem ludzi.
- Gliny, spadamy!!! – Isabel też zaczęła uciekać. Nie znała
tych terenów, była tu po raz pierwszy, ale jak na razie biegła za tłumem. Musi
uciec. Wolałaby się nawet nie domyślać, co by było, gdyby została zatrzymana w
tego typu miejscu. Oblał ją zimny pot. Jakaż była głupia, że dała się na to
namówić. Wyobraziła sobie miny rodziców, gdy dostają wiadomość, że ich córka
została zatrzymana. Ta wizja sprawiła, że jeszcze bardziej przyspieszyła.
Odgłos syren został już daleko za nimi. Isabel dopiero teraz
zauważyła, że jest ich coraz mniej w tej uciekającej grupie. Raz po raz ktoś
znikał w jakiejś bocznej uliczce. Widocznie znali te tereny dużo lepiej niż
ona. Na szczęście pojawiało się dużo więcej domów, czyli nie było tak źle. Domy
oznaczały obecność innych ludzi. Normalnych ludzi. Zastanawiała się, która może
być godzina. Na pewno późno. O tej porze normalni ludzie śpią, a nie uciekają
przed policją.
Była już zmęczona. Oddech jej się rwał, ale jak na razie
biegła dalej. Powoli jednak coraz więcej osób ją wyprzedzało. Wyraźnie
zwolniła. Gdzieś na początku tego nocnego maratonu mignęła jej czarna kurtka Marca.
Nagle poczuła mocne uderzenie w plecy. Jak w zwolnionym
tempie ujrzała zbliżający się do jej twarzy chodnik, a obok usłyszała tupot nóg
odzianych w charakterystyczne buty. Potem poczuła tylko ból w czaszce i zapadła
ciemność.
Kiedy się ocknęła, nie wiedziała, gdzie jest. Było jej zimno,
dokoła panowała ciemność. Niezdarnie usiadła, ale zaraz tego pożałowała.Głowa
bolała ją jak wszyscy diabli. Dotknęła niepewnie czoła i poczuła lepkość pod
palcami. Krew.
Nie wiedziała, ile czasu była nieprzytomna. W zasięgu wzroku
miała tylko pustą ulicę, ani śladu jej dzisiejszych znajomych. Nie było widać
też policji, która ich ścigała, ale dla niej akurat nie była to okoliczność
pomyślna. W każdej chwili mogło się to zmienić. Ostatnia rzecz, jakiej jej
teraz brakowało, to żeby ją zgarnęły gliny. Co by im powiedziała? Zazwyczaj
potrafiła łgać jak z nut, ale dziś żadne logiczne wytłumaczenie nie
przychodziło jej do głowy, która nadal niemiłosiernie pulsowała tępym
bólem.Isabel przyłożyła sobie do głowy chusteczkę, która po chwili nasiąkła
krwią.Zachciało jej się płakać.
Musi się stąd wydostać, musi wrócić do domu. Poklepała się po
kieszeniach i z ulgą wymacała telefon. Wyświetlacz wskazywał godzinę trzecią
nad ranem. Kto o tej porze mógłby jej pomóc? Tata? Oczywiście, ze by po nią
przyjechał. Isabel jednak po raz pierwszy w życiu poczuła wyrzuty sumienia. Nie
zniosłaby widoku ojca, który zawsze miał dla niej tyle wyrozumiałości, tyle
cierpliwości, a teraz dostałby od niej taki cios. Aż się skuliła, kiedy
wyobraziła sobie, jak jego kochający wzrok zamienia się w rozczarowanie i
odrazę.
- Przepraszam, tatusiu – Isabel zaniosła się głośnym płaczem.
Bojan nagle otworzył oczy. Nie wiedział, co go obudziło, ale
nagle poczuł jakiś dziwny niepokój. Ktoś go wołał? Pokręcił głową. Jakoś dziwne
wydawało mu się, że ktoś mógłby go potrzebować o trzeciej nad ranem.
- Roi ci się coś, człowieku – mruknął sam do siebie. Wstał z
łóżka i poszedł do łazienki. Po drodze minął drzwi pokoju siostry. Były lekko
uchylone, w blasku płynącym z korytarza widział zasłane łóżko. Tknięty nagłym
przeczuciem, pchnął szerzej drzwi. Pokój był pusty.
Bojan zapomniał o wizycie w toalecie. Pobiegł do swojego
pokoju i szybko złapał swój telefon. Wykręcił numer siostry.
- Bojan, proszę cię pomóż mi – dobiegł go z drugiego końca
połączenia głos Isabel. Płakała, to nie ulegało wątpliwości. Jeszcze nie
słyszał, żeby mówiła w ten sposób. Była przerażona.
- Izzy, gdzie ty jesteś? Powiedz, co się stało. Tylko
spokojnie.
- Ja…nie wiem – rozpłakała się jeszcze bardziej – była
impreza…potem policja…ja nie wiem.
- Poszukaj nazwy ulicy, na której jesteś – starał się mówić
spokojnie. Nagle tknęła go straszna myśl – możesz chodzić? Nic ci się nie
stało?
- Trochę się potłukłam, ale mogę chodzić – ulżyło mu.
- Poszukaj nazwy ulicy, Izzy.
W końcu ją znalazła. Bojan zaklął pod nosem. To było
daleko.Nie zdąży tam dojechać tak szybko, jakby chciał. Nagle przypomniał sobie
o czymś.
- Izzy, przyjadę najszybciej, jak to tylko możliwe
–powiedział do siostry, jednocześnie próbując założyć koszulkę na piżamę –
siedź spokojnie tam, gdzie jesteś, nie ruszaj się stamtąd, słyszysz? Trzymaj
się,siostra, pomoc zaraz nadejdzie…
Pomoc zaraz nadejdzie…
Uczepiła się tego zdania jak ostatniej deski ratunku. Nigdy
wcześniej nie była tak przerażona jak w tym momencie. Łzy ciągle spływały jej
po twarzy, aż zanosiła się szlochem. Sama nie wiedziała, dlaczego. Było jej
wstyd, tak bardzo się wstydziła. Tego, jaka była, jaką ją widzieli inni. Taka
zaślepiona swoimi sprawami, taka pusta, samolubna.
O tak, Isabel, nadszedł czas na naprawdę silny rachunek
sumienia.
Skąd Bojan wiedział, że go potrzebuje? Jego głos w słuchawce
był dla niej najpiękniejszą muzyką świata. Jej brat, dla którego zawsze była
bardziej niż wredna…
- Nigdy więcej – powiedziała sobie z mocą – nigdy więcej!!!
Otarła oczy. Powzięte postanowienie napełniło ją jakąś dziwną
siłą, aż sama się zdziwiła, ale poczuła się od tego dużo lepiej. Nagle
usłyszała jakieś kroki. Znieruchomiała. To nie były kroki Bojana, on nawet
kiedy się bardzo starał chodzić cicho, stąpał jak słoń. W świetle księżyca
ukazała jej się sylwetka jakiegoś chłopaka. Dziwnie jej znajoma.
- Izzy? – dobiegło do niej. Ulga, to spłynęło na nią z taką
siłą, że aż poczuła, że ma miękkie kolana. A więc Bojan miał rację, mówiąc, że
pomoc zaraz nadejdzie.
- Izzy, Dobrze się czujesz? Co się stało?
- Ja…- zaczęła niepewnie. Pedro podszedł do niej i lekko
dotknął jej twarzy. Poczuła przyjemne ciepło.
- Jesteś ranna, chodź, Bojan zaraz tu będzie, jesteśmy dość
daleko od waszego domu, więc zadzwonił do mnie, żebym cię znalazł i się tobą
zajął. Możesz iść?
- Mogę – odpowiedziała, ale po zrobieniu paru kroków
zakręciło jej się w głowie.
- Właśnie widzę, jak możesz, chodź tu – przerzucił sobie jej
rękę przez szyję – obejmij mnie w pasie, będzie nam łatwiej iść –
poprosił.Zrobiła, co jej kazał – nie martw się, mieszkam tuż za rogiem, to
niedaleko.
- Dobrze – zaczął plątać jej się język. Na szczęście nie
wymagał od niej jakiejś wyszukanej konwersacji podczas drogi. Była mu za to
wdzięczna, bo mózg całkowicie odmówił jej posłuszeństwa. Czuła jego ramię
oplatające jej talię, takie ciepłe i miękkie. Była bezpieczna.
- To tutaj – stanęli przed niewielkim jednorodzinnym domkiem,
otoczonym małym ogródkiem – chodź, zaraz cię opatrzymy.
Szła za nim jak automat, ciążąc mu coraz bardziej. Była już
taka zmęczona.
- Isabel? – dobiegło do niej pytanie. Jak przez mgłę
zobaczyła jego zaniepokojoną twarz, po czym zapadła ciemność.
Bojan siedział przy siostrze wpatrując się w jej spokojną
twarz. Spała, blask nocnej lampki oświetlał jej postać, te rysy, tak podobne do
jego własnych. Na czole siostry widniał wielki plaster, efekt ich wspólnych
wysiłków ratowniczych. Na szczęście rozcięcie nie było bardzo głębokie i obyło
się bez szycia. Krwawiło jednak dość obficie, co można było poznać po śladach
krwi na ubraniu Isabel. Wyglądała jak strach na wróble. Rozmazany makijaż
dodawał sine kręgi pod jej oczami, na policzkach widniały ślady tuszu. Bojan
wziął chusteczkę i delikatnie zaczął wycierać buzię siostry.
- Obudziła się już? – za plecami rozległ się głos Pedro.Bojan
pokręcił głową – jeszcze nie – zerknął na zegarek – niedługo muszę ją jakoś
przetransportować do domu, zanim rodzice się obudzą.
- Na razie daj jej spać, sporo przeżyła tej nocy – obaj
równocześnie spojrzeli na śpiącą dziewczynę.
- To pierwszy raz kiedy poczułem, że ona mnie potrzebuje
–powiedział cicho Bojan – wołała mnie, wiesz? Wołała o pomoc, i ja ją usłyszałem–
pokręcił z niedowierzaniem głową – a ja myślałem, że te wszystkie opowieści o
więzi łączącej bliźniaki to bujda.
- I dobrze, że posłuchałeś tego wołania, nie wiadomo, co by
się stało, jakbyś go zignorował.
- taaak – Bojan uśmiechnął się do przyjaciela – ty też nam
pomogłeś, choć wcale nie musiałeś.
- Nie odmówiłbym ci pomocy, Bojan.
- Mi może nie, ale Isabel nie była dla ciebie wzorem
uprzejmości.
- Było, minęło – Pedro machnął ręką – nie chcę do tego
wracać.
- Jesteś tego pewien?
Isabel oczekiwała odpowiedzi jak skazany wyroku. Nie spała
już od dłuższej chwili i słyszała całą rozmowę brata i jego przyjaciela. Nie
chciała im przeszkadzać, więc leżała z zamkniętymi oczami. Nie wiedziała, czy
była gotowa na konfrontację z jej wybawicielami. Było jej tak bardzo
wstyd.Bojan jej wybaczył. Poznała to po tym delikatnym geście, kiedy wycierał
jej twarz. Wzruszyło ją to.
A teraz Pedro…
Aż się wzdrygnęła, kiedy przypomniała sobie wszystkie
awantury, jakie robiła w jego obecności. Wszystkie pyskówki, którymi
odpowiadała na jego „cześć”, albo każde zdanie, jakie do niej wypowiadał. A
teraz zawdzięcza mu ratunek.
- Tak, jestem pewien – usłyszała jego słowa, jakby skierowane
specjalnie do niej. Nie wytrzymała i otworzyła oczy. Patrzył na nią,i wiedział,
że słuchała. Od razu to poznała. W świetle lampki jego oczy tak dziwnie
błyszczały. Uśmiechnął się do niej. Bojan dopiero teraz zauważył, że siostra
się obudziła.
- Witaj w świecie żywych, Izzy.
No więc macie tu brak komentarzy, postanowiłam, że coś naskrobię, aczkolwiek nie mam pomysłu co. Więc może po prostu napiszę, że bardzo cieszę się z nadrobienia zaległości, jednocześnie podoba mi się to, jak prowadzicie bloga.
OdpowiedzUsuńP.S Izzy w świecie żywych, pięknie :)