piątek, 7 grudnia 2012

Toksyczny związek


- Marc, nadal uważam, że to nie jest najlepszy pomysł –Isabel rozejrzała się niespokojnie po ciemnym magazynie, próbując zwalczyć ogarniającą ją panikę. Zerknęła na resztę towarzystwa. Oprócz niej nikt nie zdradzał oznak strachu, czy choćby zwykłego zdenerwowania. Kilkanaście osób stało sobie w małych grupkach, śmiejąc się z wspólnych żartów. Ich śmiech odbijał się echem od metalowych obić i ścian starego magazynu, usytuowanego gdzieś na obrzeżach Barcelony. Marc zabrał ją tu na pewne spotkanko, jak określił ten dziki spęd osób, prawie zupełnie Isabel nie znanych. I wcale niecieszących się z jej obecności. Co rusz napotykała na niezbyt przyjazne spojrzenia posyłane w jej stronę.
- Spokojnie, maleńka, nic ci się nie stanie, zaufaj mi choć troszeczkę, dobrze? – spojrzał na nią tymi swoimi hipnotyzującymi oczami, za które oddałaby wszystko. Uległa, jak zawsze zresztą. Nieraz zastanawiała się,jak to możliwe, że on zdobył nad nią taką władzę. Mógł robić z nią, co chciał,a ona nie miała siły, żeby mu niczego odmówić. Nieważne, czy dochodziły do niej plotki, że znów widziano go z tą lub inną dziewczyną, doskonale zdawała sobie sprawę, że ją zdradza, ale nie mogła zakończyć tego toksycznego związku. Bo on zawsze do niej wracał. Wystarczyło, żeby zobaczyła ten błysk w jego czarnych oczach, dotknęła jego ust, a była po prostu zgubiona. Osaczał ją, omamiał samą swoją obecnością, swoją urodą. Był jej potrzebny jak narkotyk, jak powietrze dożycia.
Teraz, słuchając jego prośby o zaufanie, nieco się odprężyła.Faktycznie, co złego może jej się stać, skoro ma obok siebie Marca? Westchnęła cicho i mocniej przytuliła się do jego ramienia. Nie obchodziły ją spojrzenia reszty towarzystwa. Wiedziała, że ma u nich słabe notowania. Brzydziło ją to,co robią, a oni uważali, że się wywyższa. Nie pasowała tu, była tego pewna, ale skoro Marc tu był…
- To jak będzie? Jesteś z nami? – ciche pytanie wyszeptane do ucha sprawiło, że zadrżała. Jego ciepły oddech poruszył jej włosy. Isabel zignorowała natrętny głos rozsądku, ironicznie pytający, dlaczego on pyta, czy jest z nimi, a nie, czy jest z nim. Niby niewielka różnica, ale przecież on doskonale wiedział, że przyszła tu tylko ze względu na niego. Uśmiechnęła się z wysiłkiem i skinęła głową. Pogłaskał ją lekko po policzku.
- Grzeczna dziewczynka – posłał jej jeszcze jeden uśmiech i skupił uwagę na tym, co się działo obok.
Isabel również zerknęła na resztę towarzystwa. Nie znała ich zbyt dobrze, z paroma dziewczynami chodziła do szkoły, ale nigdy nie przepadały za sobą. Jej spojrzenie padło na Kirę, jej dawną przyjaciółkę, która odbiła jej Marca dwa lata temu. Wtedy też skończyła się ich przyjaźń. Isabel nigdy nie wybaczyła tej zdrady. Obecnie Kira chodziła z najlepszym przyjacielem Marca,Javierem, więc siłą rzeczy musiała się tu znaleźć.
Nieprzyjemne wspomnienia, wywołane obecnością dawnej rywalki sprawiły, że Isabel nieco zważył się humor. W ogóle dużo bardziej wolałaby być teraz w zupełnie innym miejscu, z dala od tych wszystkich ludzi, sam na sam z Markiem. Tymczasem wylądowała w jakimś zatęchłym magazynie, z bandą podchmielonych ludzi, zaczynających zdradzać objawy upojenia.
- Masz, pociągnij sobie – podszedł do niej Javier z zapalonym skrętem. Grzecznie odmówiła.
- Nie, to nie – chłopak wzruszył ramionami i podszedł do Kiry. Ta z wielką przyjemnością zaciągnęła się, po czym wypuszczając idealnie równe kółko dymu, spojrzała tryumfalnie na Isabel.
- A ode mnie też nie weźmiesz? – dopiero teraz zauważyła, że Marc również pali – no, kochanie, nie zawiedź mnie – niepewnie wzięła do ręki białą pałeczkę. Żarzący się koniec iskrzył się, jakby czerwone światło i mówił„stój”. Zawahała się.
- No, Izzy, to nie takie trudne, po prostu wsadzasz do buzi i wciągasz powietrze – Marc zaczął się śmiać z jej miny – gwarantuję ci, daje taki odlot, że poczujesz się jak w raju – zachichotał jak wariat. Naćpał się tym cholerstwem. Isabel poczuła, jak ogarnia ją przerażenie. W powietrzu unosił się słodkawy aromat narkotyku, pomieszany z wonią alkoholu. Nie musiała się zaciągać, pomyślała, samymi oparami można było się załatwić.
Boże, co ona tu robiła???
- Marc – pociągnęła chłopaka za rękę – chodźmy stąd, proszę cię – spojrzał na nią, jak na wariatkę – gdzie ty chcesz iść, przecież tu jest zajebiście – zarechotał tym samym, szaleńczym chichotem, aż przeszły jej ciary po plecach. Zaczynała się go bać.
- Proszę cię, Marc, chodźmy stąd – jej prośba zginęła w wielkim wrzasku, jaki powstał. Do magazynu wjechała spora grupa ludzi na motocyklach. Huk silników pomieszał się z krzykami ludzi. Isabel poczuła odór palonej gumy. Zrobiło jej się niedobrze.
Powoli zaczęła wycofywać się w kierunku wyjścia. Marc nawet nie zauważył, że odeszła. Zanim wyszła, zobaczyła coś, co sprawiło, że do reszty upadła na duchu.
Marc zaczął krążyć wśród ludzi, lekko chwiejnym krokiem dotarł do grupki, gdzie siedziała Kira. Isabel bezsilnie patrzyła, jak niby przypadkiem kładzie rękę na odsłoniętym kolanie jej rywalki i powoli sunie ręką w górę. Isabel napotkała w tym momencie wzrok Kiry, tryumfujący, złośliwie zadowolony. Patrząc na Isabel, złapała twarz Marca w swoje ręce i wpiła się w jego usta.
Nie mogła już na to patrzeć. Wybiegła z tego piekielnego miejsca, zatrzaskując za sobą drzwi. Świeże, nocne powietrze podziałało na nią jak kubeł zimnej wody. Poczuła chłód i szczelniej otuliła się kurtką. Nagle w oddali rozległo się wycie syren policyjnych. Dźwięk zbliżał się w zastraszającym tempie, pomiędzy drzewami otaczającymi posesję prześwitywało światło kogutów. Zmartwiała.
Ktoś musiał dać znać policji, że w magazynie coś się dzieje.A Marc tak ją zapewniał, że na takim odludziu nikt im nie będzie przeszkadzał,że to całkowicie bezpieczne miejsce. Akurat. Isabel zacisnęła pięści w bezsilnej złości. Zaczęła ogarniać ją panika. Nagle z magazynu zaczęli wysypywać się ludzie. Widocznie też usłyszeli zbliżających się policjantów. Jak w zwolnionym tempie zobaczyła Marca, biegnącego na czele całej zgrai.
- Marc!!! – wrzasnęła, ale chyba jej nie usłyszał. Huk silników motocykli mieszał się z krzykiem ludzi.
- Gliny, spadamy!!! – Isabel też zaczęła uciekać. Nie znała tych terenów, była tu po raz pierwszy, ale jak na razie biegła za tłumem. Musi uciec. Wolałaby się nawet nie domyślać, co by było, gdyby została zatrzymana w tego typu miejscu. Oblał ją zimny pot. Jakaż była głupia, że dała się na to namówić. Wyobraziła sobie miny rodziców, gdy dostają wiadomość, że ich córka została zatrzymana. Ta wizja sprawiła, że jeszcze bardziej przyspieszyła.
Odgłos syren został już daleko za nimi. Isabel dopiero teraz zauważyła, że jest ich coraz mniej w tej uciekającej grupie. Raz po raz ktoś znikał w jakiejś bocznej uliczce. Widocznie znali te tereny dużo lepiej niż ona. Na szczęście pojawiało się dużo więcej domów, czyli nie było tak źle. Domy oznaczały obecność innych ludzi. Normalnych ludzi. Zastanawiała się, która może być godzina. Na pewno późno. O tej porze normalni ludzie śpią, a nie uciekają przed policją.
Była już zmęczona. Oddech jej się rwał, ale jak na razie biegła dalej. Powoli jednak coraz więcej osób ją wyprzedzało. Wyraźnie zwolniła. Gdzieś na początku tego nocnego maratonu mignęła jej czarna kurtka Marca.
Nagle poczuła mocne uderzenie w plecy. Jak w zwolnionym tempie ujrzała zbliżający się do jej twarzy chodnik, a obok usłyszała tupot nóg odzianych w charakterystyczne buty. Potem poczuła tylko ból w czaszce i zapadła ciemność.

Kiedy się ocknęła, nie wiedziała, gdzie jest. Było jej zimno, dokoła panowała ciemność. Niezdarnie usiadła, ale zaraz tego pożałowała.Głowa bolała ją jak wszyscy diabli. Dotknęła niepewnie czoła i poczuła lepkość pod palcami. Krew.
Nie wiedziała, ile czasu była nieprzytomna. W zasięgu wzroku miała tylko pustą ulicę, ani śladu jej dzisiejszych znajomych. Nie było widać też policji, która ich ścigała, ale dla niej akurat nie była to okoliczność pomyślna. W każdej chwili mogło się to zmienić. Ostatnia rzecz, jakiej jej teraz brakowało, to żeby ją zgarnęły gliny. Co by im powiedziała? Zazwyczaj potrafiła łgać jak z nut, ale dziś żadne logiczne wytłumaczenie nie przychodziło jej do głowy, która nadal niemiłosiernie pulsowała tępym bólem.Isabel przyłożyła sobie do głowy chusteczkę, która po chwili nasiąkła krwią.Zachciało jej się płakać.
Musi się stąd wydostać, musi wrócić do domu. Poklepała się po kieszeniach i z ulgą wymacała telefon. Wyświetlacz wskazywał godzinę trzecią nad ranem. Kto o tej porze mógłby jej pomóc? Tata? Oczywiście, ze by po nią przyjechał. Isabel jednak po raz pierwszy w życiu poczuła wyrzuty sumienia. Nie zniosłaby widoku ojca, który zawsze miał dla niej tyle wyrozumiałości, tyle cierpliwości, a teraz dostałby od niej taki cios. Aż się skuliła, kiedy wyobraziła sobie, jak jego kochający wzrok zamienia się w rozczarowanie i odrazę.
- Przepraszam, tatusiu – Isabel zaniosła się głośnym płaczem.

Bojan nagle otworzył oczy. Nie wiedział, co go obudziło, ale nagle poczuł jakiś dziwny niepokój. Ktoś go wołał? Pokręcił głową. Jakoś dziwne wydawało mu się, że ktoś mógłby go potrzebować o trzeciej nad ranem.
- Roi ci się coś, człowieku – mruknął sam do siebie. Wstał z łóżka i poszedł do łazienki. Po drodze minął drzwi pokoju siostry. Były lekko uchylone, w blasku płynącym z korytarza widział zasłane łóżko. Tknięty nagłym przeczuciem, pchnął szerzej drzwi. Pokój był pusty.
Bojan zapomniał o wizycie w toalecie. Pobiegł do swojego pokoju i szybko złapał swój telefon. Wykręcił numer siostry.
- Bojan, proszę cię pomóż mi – dobiegł go z drugiego końca połączenia głos Isabel. Płakała, to nie ulegało wątpliwości. Jeszcze nie słyszał, żeby mówiła w ten sposób. Była przerażona.
- Izzy, gdzie ty jesteś? Powiedz, co się stało. Tylko spokojnie.
- Ja…nie wiem – rozpłakała się jeszcze bardziej – była impreza…potem policja…ja nie wiem.
- Poszukaj nazwy ulicy, na której jesteś – starał się mówić spokojnie. Nagle tknęła go straszna myśl – możesz chodzić? Nic ci się nie stało?
- Trochę się potłukłam, ale mogę chodzić – ulżyło mu.
 - Poszukaj nazwy ulicy, Izzy.
W końcu ją znalazła. Bojan zaklął pod nosem. To było daleko.Nie zdąży tam dojechać tak szybko, jakby chciał. Nagle przypomniał sobie o  czymś.
- Izzy, przyjadę najszybciej, jak to tylko możliwe –powiedział do siostry, jednocześnie próbując założyć koszulkę na piżamę – siedź spokojnie tam, gdzie jesteś, nie ruszaj się stamtąd, słyszysz? Trzymaj się,siostra, pomoc zaraz nadejdzie…

Pomoc zaraz nadejdzie…
Uczepiła się tego zdania jak ostatniej deski ratunku. Nigdy wcześniej nie była tak przerażona jak w tym momencie. Łzy ciągle spływały jej po twarzy, aż zanosiła się szlochem. Sama nie wiedziała, dlaczego. Było jej wstyd, tak bardzo się wstydziła. Tego, jaka była, jaką ją widzieli inni. Taka zaślepiona swoimi sprawami, taka pusta, samolubna.
O tak, Isabel, nadszedł czas na naprawdę silny rachunek sumienia.
Skąd Bojan wiedział, że go potrzebuje? Jego głos w słuchawce był dla niej najpiękniejszą muzyką świata. Jej brat, dla którego zawsze była bardziej niż wredna…
- Nigdy więcej – powiedziała sobie z mocą – nigdy więcej!!!
Otarła oczy. Powzięte postanowienie napełniło ją jakąś dziwną siłą, aż sama się zdziwiła, ale poczuła się od tego dużo lepiej. Nagle usłyszała jakieś kroki. Znieruchomiała. To nie były kroki Bojana, on nawet kiedy się bardzo starał chodzić cicho, stąpał jak słoń. W świetle księżyca ukazała jej się sylwetka jakiegoś chłopaka. Dziwnie jej znajoma.
- Izzy? – dobiegło do niej. Ulga, to spłynęło na nią z taką siłą, że aż poczuła, że ma miękkie kolana. A więc Bojan miał rację, mówiąc, że pomoc zaraz nadejdzie.
- Izzy, Dobrze się czujesz? Co się stało?
- Ja…- zaczęła niepewnie. Pedro podszedł do niej i lekko dotknął jej twarzy. Poczuła przyjemne ciepło.
- Jesteś ranna, chodź, Bojan zaraz tu będzie, jesteśmy dość daleko od waszego domu, więc zadzwonił do mnie, żebym cię znalazł i się tobą zajął. Możesz iść?
- Mogę – odpowiedziała, ale po zrobieniu paru kroków zakręciło jej się w głowie.
- Właśnie widzę, jak możesz, chodź tu – przerzucił sobie jej rękę przez szyję – obejmij mnie w pasie, będzie nam łatwiej iść – poprosił.Zrobiła, co jej kazał – nie martw się, mieszkam tuż za rogiem, to niedaleko.
- Dobrze – zaczął plątać jej się język. Na szczęście nie wymagał od niej jakiejś wyszukanej konwersacji podczas drogi. Była mu za to wdzięczna, bo mózg całkowicie odmówił jej posłuszeństwa. Czuła jego ramię oplatające jej talię, takie ciepłe i miękkie. Była bezpieczna.
- To tutaj – stanęli przed niewielkim jednorodzinnym domkiem, otoczonym małym ogródkiem – chodź, zaraz cię opatrzymy.
Szła za nim jak automat, ciążąc mu coraz bardziej. Była już taka zmęczona.
- Isabel? – dobiegło do niej pytanie. Jak przez mgłę zobaczyła jego zaniepokojoną twarz, po czym zapadła ciemność.

Bojan siedział przy siostrze wpatrując się w jej spokojną twarz. Spała, blask nocnej lampki oświetlał jej postać, te rysy, tak podobne do jego własnych. Na czole siostry widniał wielki plaster, efekt ich wspólnych wysiłków ratowniczych. Na szczęście rozcięcie nie było bardzo głębokie i obyło się bez szycia. Krwawiło jednak dość obficie, co można było poznać po śladach krwi na ubraniu Isabel. Wyglądała jak strach na wróble. Rozmazany makijaż dodawał sine kręgi pod jej oczami, na policzkach widniały ślady tuszu. Bojan wziął chusteczkę i delikatnie zaczął wycierać buzię siostry.
- Obudziła się już? – za plecami rozległ się głos Pedro.Bojan pokręcił głową – jeszcze nie – zerknął na zegarek – niedługo muszę ją jakoś przetransportować do domu, zanim rodzice się obudzą.
- Na razie daj jej spać, sporo przeżyła tej nocy – obaj równocześnie spojrzeli na śpiącą dziewczynę.
- To pierwszy raz kiedy poczułem, że ona mnie potrzebuje –powiedział cicho Bojan – wołała mnie, wiesz? Wołała o pomoc, i ja ją usłyszałem– pokręcił z niedowierzaniem głową – a ja myślałem, że te wszystkie opowieści o więzi łączącej bliźniaki to bujda.
- I dobrze, że posłuchałeś tego wołania, nie wiadomo, co by się stało, jakbyś go zignorował.
- taaak – Bojan uśmiechnął się do przyjaciela – ty też nam pomogłeś, choć wcale nie musiałeś.
- Nie odmówiłbym ci pomocy, Bojan.
- Mi może nie, ale Isabel nie była dla ciebie wzorem uprzejmości.
- Było, minęło – Pedro machnął ręką – nie chcę do tego wracać.
- Jesteś tego pewien?
Isabel oczekiwała odpowiedzi jak skazany wyroku. Nie spała już od dłuższej chwili i słyszała całą rozmowę brata i jego przyjaciela. Nie chciała im przeszkadzać, więc leżała z zamkniętymi oczami. Nie wiedziała, czy była gotowa na konfrontację z jej wybawicielami. Było jej tak bardzo wstyd.Bojan jej wybaczył. Poznała to po tym delikatnym geście, kiedy wycierał jej twarz. Wzruszyło ją to.
A teraz Pedro…
Aż się wzdrygnęła, kiedy przypomniała sobie wszystkie awantury, jakie robiła w jego obecności. Wszystkie pyskówki, którymi odpowiadała na jego „cześć”, albo każde zdanie, jakie do niej wypowiadał. A teraz zawdzięcza mu ratunek.
- Tak, jestem pewien – usłyszała jego słowa, jakby skierowane specjalnie do niej. Nie wytrzymała i otworzyła oczy. Patrzył na nią,i wiedział, że słuchała. Od razu to poznała. W świetle lampki jego oczy tak dziwnie błyszczały. Uśmiechnął się do niej. Bojan dopiero teraz zauważył, że siostra się obudziła.
- Witaj w świecie żywych, Izzy.

1 komentarz:

  1. No więc macie tu brak komentarzy, postanowiłam, że coś naskrobię, aczkolwiek nie mam pomysłu co. Więc może po prostu napiszę, że bardzo cieszę się z nadrobienia zaległości, jednocześnie podoba mi się to, jak prowadzicie bloga.

    P.S Izzy w świecie żywych, pięknie :)

    OdpowiedzUsuń