piątek, 7 grudnia 2012

Przyjaciele z La Masii


W sercu Barcelony był jeden skromny budynek... jednak każdy, kto przybywał pod Camp Nou i szedł drogą koło Mini Estadi, nie zapominał, by zatrzymać się i tutaj.
Budynek był kamienny i całkiem niepozorny. Doskonale pasowała do niego nazwa- po prostu Farma.
Ktoś, kto widział go po raz pierwszy, nie mógł uwierzyć, że przewinęły się przez niego tysiące młodych piłkarzy.
Piłkarzy Blaugrany.
Nie mogło być inaczej, skoro to była właśnie La Masia.

Na boiskach za starym budynkiem nie było nikogo. Na pierwszy rzut oka. Dokładny obserwator mógł za­u­w­a­ż­yć je­d­n­ak w ką­c­ie je­d­n­e­go z mn­i­e­j­s­z­y­ch ob­i­e­k­t­ów dw­ó­ch ma­ł­y­ch ch­ł­o­p­c­ów z za­ku­r­z­o­ną pi­ł­ką. Była ba­r­d­zo st­a­ra, ale tr­z­y­m­a­ła się je­s­z­c­ze. Gr­a­li nią wi­d­o­c­z­n­ie nie ma­j­ąc in­n­ej. Je­d­en z ch­ł­o­p­c­ów spróbował właśnie wyminąć drugiego i pędził szybko na bramkę. Oczywiście piłka wylądowała w siatce, gdyż na pozycji bramkarza nie było nikogo.
-łooooaaa! udało się! - z rozwichrzona grzywką podbiegł do kolegi i wskoczył mu w ramiona.
Poklepali się po plecach i podeszli razem po piłkę do bramki.
Zabrzmiał dzwon z pobliskiego kościoła.
Niszy z chłopców skrzywił się nieco smutniejąc na jego dźwięk.
-Bo...muszę już iść.
Jego towarzysz z rozmachem wyciągnął piłkę z siatki i stanął przed przyjacielem naburmuszoną miną. Założył ręce z oburzeniem.
-Już?!
-tak, wiesz przecież ... Obiady w la Masii tak są.
-ech...-posmutniał ten drugi.
-Nie przyzwyczaiłem się jeszcze do tej kuchni Bojan.
-Nie smakuje ci?
-Na Kanarach jedliśmy więcej ryb. Tu jest mięso i paella której nie znoszę!
-mój tato woli jak gotuje mama. Serbskie potrawy są okropne-skrzywił się Bojan, syn Serba, byłego piłkarza.
Ruszyli powoli w stronę wyjścia. Zamknęli bramkę boiska i skierowali się w stronę budynku La Masii.
-Nie lubię jak musisz iść tak wcześnie. Szczególnie wieczorem! Ja mogę siedzieć do późnej nocy, dopóki tata mnie nie zawoła, a ty musisz iść o dziewiątej.
-Bojan, nic na to nie poradzę! To też mi przeszkadza...
Doszli do końca alejki wyłożonej żwirem. Bojan zły spojrzał spod byka na uchylone, wysokie drzwi szkółki, a jednocześnie internatu.
Odgarnął brązowa grzywkę i spojrzał z smutnym uśmiechem na Kanaryjczyka. Przyjaciel był od niego niższy i w ogóle był bardzo drobny. Zresztą jak on sam. Miał jednak bardzo sympatyczną twarz.
-Smacznego. Wracaj szybko.
-dzięki-przyjaciel go uściskał i poklepał piłkę z czułością, jaka znali tylko piłkarze, zafascynowani magią futbolu.
Odwrócił się i pobiegł do budynku.
-Pedro!!! -usłyszał jeszcze wrzask przyjaciela.
-co?-odkrzyknął, osłaniając opalona ręką oczy od słońca.
-przyjdź na plac po obiedzie!
-jasne-pomachał mu i krzywiąc się, z wysiłkiem odsunął kawałek ciężkich drzwi, sporo od niego wyższych i wszedł do środka.
Bojan jeszcze stał i patrzył, jak drobna figurka jego przyjaciela znika za ciężkimi drzwiami La Masii.
W całym domu rozchodził się cudowny aromat kolacji.Wspaniałe zapachy sprawiły, że Bojanowi zaburczało w brzuchu. Zszedł więc na dół, gdzie w kuchni właśnie królowała jego matka, niezrównana kucharka. Pani Krkic pracowała jako pielęgniarka w pobliskim szpitalu, ale praca nie przeszkadzała jej absolutnie w zajmowaniu się domem. Bojan dopiero niedawno zaczął dostrzegać wielkie poświęcenie matki, kiedy odwiedził parę domów swoich kolegów. Niebo a ziemia w porównaniu z jego własnym.
Matka właśnie wyjmowała coś z piekarnika. Uśmiechnęła się,widząc syna.
- Myj ręce i wołaj siostrę, zaraz siadamy do stołu.
Podszedł do schodów i wrzasnął – ISABEL, KOLACJA!!!
- Co się drzesz, przecież nikt tu nie jest głuchy – jego siostra objawiła się tuż za nim, aż podskoczył. Uśmiechnęła się złośliwie –mały Bojanek się przestraszył?
- Jak człowiek zobaczy czarownicę we własnym domu – z satysfakcją stwierdził, że twarz Isabel zmieniła kolor na czerwony – masz za swoje, czarownico – wyszeptał jej do ucha mijając ją w drodze do jadalni.Obdarzyła go wściekłym spojrzeniem.
- Isabel, Bojan, uspokójcie mi się w tej chwili, zachowujecie się jak małe dzieci.
To on/ona zaczął/zaczęła – rodzeństwo słysząc naganę od ojca w tym samym momencie chciało zaprotestować, ale wyszło dosyć komicznie. Pan Krkic uśmiechnął się lekko pod nosem – przynajmniej czasem jesteście w czymś zgodni.
Wstał od stołu, żeby pomóc żonie w niesieniu półmisków do stołu, w tym czasie Ana wystawiła język bratu.
Bojan w tej bitwie musiał uznać wyższość siostry. Isabel uwielbiała stawiać na swoim, dlatego teraz uśmiechnęła się tryumfalnie w stronę brata. Cynizm w czystej postaci. Bojan nieraz zastanawiał się, czy on też ma taki wredny wyraz twarzy, jak jego siostra. Miał nadzieję, że nie, wystarczy,że codziennie musiał oglądać swoją damską wersję siedzącą przy stole naprzeciwko niego. Tak, posiadanie bliźniaka i to w dodatku rodzaju żeńskiego nie było niczym przyjemnym.
Isabel właśnie rozprawiała z ożywieniem o zbliżającej się imprezie szkolnej, na której ma zaprezentować swój układ taneczny. Potrzebowała tylko kasy na nowy kostium.
Bojan patrzył, jak jego siostra używa całego arsenału sztuczek, żeby wyciągnąć od rodziców pieniądze. Od trzepotania rzęsami po próby płaczu, nic jednak to nie dało. Rodzice byli nieugięci.
- Nie pójdę w starym kostiumie, nie ma mowy – Isabel, wściekła,rzuciła serwetkę na stół i wybiegła z jadalni. Podobne sceny powtarzały się tak często w tym domu, że Bojan się już do nich przyzwyczaił. Spokojnie jadł kolację,podczas gdy jego rodzice spojrzeli po sobie.
- Czy my też tacy byliśmy w jej wieku? – mama wyglądała na dosyć zmartwioną – to młode pokolenie coraz bardziej mnie przeraża.
- Mnie też, kochanie, mnie też – mąż poklepał ją po ręce.
- Przejdzie jej, jak zawsze, podąsa się i tyle – Bojan wtrącił się do rozmowy rodziców – dobrze jej to zrobi.
- Bojan, nie zaczynaj znowu ty.
- Przepraszam, tato.
Rodzice zaczęli rozmawiać na inne tematy, a Bojan odpłynął myślami. Układał plany na jutro. Rano trening, potem spotkanie z Pedrito. Już się cieszył, choć wiedział, że kolega będzie musiał znów wcześniej uciekać do internatu, jeśli chciał nadal tam mieszkać. Bojan aż pokręcił głową nad taką niesprawiedliwością losu. Gdyby tylko móc zrobić coś, żeby Pedro mógł mieć więcej wolnego, i nie musiał przybiegać na każde wołanie gwizdka…
Nagle przyszedł mu do głowy pomysł, cudownie prosty, tak prosty, że aż się walnął w czoło, że wcześniej na niego nie wpadł.
- Bojan, co się dzieje?
- Mamo, tato, muszę was o coś zapytać.
- Jeśli chodzi o pieniądze, to odpowiedź jest taka sama jak dla twojej siostry, dostajecie kieszonkowe i to dosyć spore, więc…
- Nie chodzi o pieniądze, tato – pokrótce przedstawił im swój plan, naprędce dopracowując szczegóły. Wszystko idealnie pasowało. Pedro mógł zamieszkać u nich, mieli duży dom, były wakacje, więc odpadał problem szkoły, zresztą budynek szkolny znajdował się całkiem niedaleko.
- To świetny chłopiec, mamo, cichy, spokojny, na pewno wam się spodoba – Bojan zamilkł na chwilę czekając na decyzję rodziców.
- Cóż… - tata spojrzał na mamę, niezdecydowany – widzę, że już wszystko zaplanowałeś, łącznie z zakwaterowaniem.
- Tato, proszę cię, zgódź się.
- Ja się zgadzam – mama niespodziewanie udzieliła swego poparcia – biedny chłopiec, z dala od domu i rodziny, jak on sobie sam radzi,pewnie mu jest ciężko. Kochanie, myślę, że powinniśmy go zaprosić do nas.
- No dobrze, skoro wam na tym zależy – Bojan uśmiechnął się od ucha do ucha, ale po chwili mina mu zrzedła, kiedy usłyszał następne słowa ojca – teraz trzeba przekonać Isabel…
***
Następnego dnia rano Bojan obudził się rano z wielkim uśmiechem na buzi.
Wszyscy jeszcze spali, bo to była sobota.
Szybciutko się ubrał i wziął do ręki banana, nie chciał jeść śniadania. Spieszył się do przyjaciela z radosną wieścią. Założył adidasy i puścił się pędem trzy ulice dalej, do kamiennej La Masii.
Ulice były jeszcze puste i ciche, nikogo przecież przed siódma w kompleksie Ciudad Deportiva nie mogło być.
Bojana niosły skrzydła szczęścia, tak bardzo chciał zakomunikować przyjacielowi, że może opuścić ten okropny internat...
Był tam kiedyś. Po kilku chłopców w jednym pokoju, wspólne jedzenie...Zero prywatności.
W końcu ujrzał znajomy budynek, skręcił w bramę i zastał ja zamkniętą.
Nie miał czasu na czekanie, wsadził banana w zęby i przeprawił się przez siatkę.
Obszedł Dom dookoła i stanął pod oknem, które, jak wiedział, było Pedrito.
-PEDRO!
Cisza.
-PEDRO! RODRIGUEZ!!!
W końcu otworzyło się.
-KTO SIĘ DRZE?-ujrzał jak zagniewana twarz Kanaryjczyka zmienia się diametralnie na jego widok-a, to ty..Bojan? Co tu robisz? Wszyscy jeszcze śpią!
-zejdź na dół, muszę ci coś powiedzieć.
Kanaryjczyk bez słowa zniknął z ona, a jakieś pięć minut później, zjawił się przy drzwiach wejściowych, patrząc z zainteresowaniem na banana  i szczęśliwego kumpla.
-co jest?-potargał i tak mierzwione od snu włosy, wlepiając w niego zaspany wzrok
-moi rodzice zgodzili się żebyś mieszkał u nas! Rozumiesz?.
-yy-zaskoczyło go to-aa..ale jak??
-normalnie, pakujesz się, wychodzisz stąd i idziesz do nas, proste!
Pedro chwile przetrawiał wiadomość.
Poprawił z wahaniem niebieskie spodenki.
-Mogę? naprawdę? Zostawić ten internat...  Bojan, kocham cię-uściskał z radością przyjaciela.
Był szczęśliwy...oszołomiony, zmęczony,. ale szczęśliwy!
No więc, jest Prolog!!
Mamy nadzieję, że projekt się wam podoba:) I, że będziecie czytać dalej:))
Postaramy się niedługo dodać coś nowego:P
Pozdrawiamy!:)
Visca el Barca y Visca Catalunya!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz