W
sercu Barcelony był jeden skromny budynek... jednak każdy, kto przybywał pod
Camp Nou i szedł drogą koło Mini Estadi, nie zapominał, by zatrzymać się i
tutaj.
Budynek był kamienny i całkiem niepozorny. Doskonale
pasowała do niego nazwa- po prostu Farma.
Ktoś, kto widział go po raz pierwszy, nie mógł uwierzyć,
że przewinęły się przez niego tysiące młodych piłkarzy.
Piłkarzy Blaugrany.
Nie mogło być inaczej, skoro to była właśnie La Masia.
Na boiskach za starym budynkiem nie było nikogo. Na
pierwszy rzut oka. Dokładny obserwator mógł zauważyć jednak w kącie
jednego z mniejszych obiektów dwóch małych chłopców z
zakurzoną piłką. Była bardzo stara, ale trzymała się jeszcze.
Grali nią widocznie nie mając innej. Jeden z chłopców
spróbował właśnie wyminąć drugiego i pędził szybko na bramkę. Oczywiście piłka
wylądowała w siatce, gdyż na pozycji bramkarza nie było nikogo.
-łooooaaa! udało się! - z rozwichrzona grzywką podbiegł do
kolegi i wskoczył mu w ramiona.
Poklepali się po plecach i podeszli razem po piłkę do
bramki.
Zabrzmiał dzwon z pobliskiego kościoła.
Niszy z chłopców skrzywił się nieco smutniejąc na jego
dźwięk.
-Bo...muszę już iść.
Jego towarzysz z rozmachem wyciągnął piłkę z siatki i
stanął przed przyjacielem naburmuszoną miną. Założył ręce z oburzeniem.
-Już?!
-tak, wiesz przecież ... Obiady w la Masii tak są.
-ech...-posmutniał ten drugi.
-Nie przyzwyczaiłem się jeszcze do tej kuchni Bojan.
-Nie smakuje ci?
-Na Kanarach jedliśmy więcej ryb. Tu jest mięso i paella
której nie znoszę!
-mój tato woli jak gotuje mama. Serbskie potrawy są
okropne-skrzywił się Bojan, syn Serba, byłego piłkarza.
Ruszyli powoli w stronę wyjścia. Zamknęli bramkę boiska i
skierowali się w stronę budynku La Masii.
-Nie lubię jak musisz iść tak wcześnie. Szczególnie
wieczorem! Ja mogę siedzieć do późnej nocy, dopóki tata mnie nie zawoła, a ty
musisz iść o dziewiątej.
-Bojan, nic na to nie poradzę! To też mi przeszkadza...
Doszli do końca alejki wyłożonej żwirem. Bojan zły
spojrzał spod byka na uchylone, wysokie drzwi szkółki, a jednocześnie
internatu.
Odgarnął brązowa grzywkę i spojrzał z smutnym uśmiechem na
Kanaryjczyka. Przyjaciel był od niego niższy i w ogóle był bardzo drobny.
Zresztą jak on sam. Miał jednak bardzo sympatyczną twarz.
-Smacznego. Wracaj szybko.
-dzięki-przyjaciel go uściskał i poklepał piłkę z
czułością, jaka znali tylko piłkarze, zafascynowani magią futbolu.
Odwrócił się i pobiegł do budynku.
-Pedro!!! -usłyszał jeszcze wrzask przyjaciela.
-co?-odkrzyknął, osłaniając opalona ręką oczy od słońca.
-przyjdź na plac po obiedzie!
-jasne-pomachał mu i krzywiąc się, z wysiłkiem odsunął
kawałek ciężkich drzwi, sporo od niego wyższych i wszedł do środka.
Bojan jeszcze stał i patrzył, jak drobna figurka jego
przyjaciela znika za ciężkimi drzwiami La Masii.
W całym
domu rozchodził się cudowny aromat kolacji.Wspaniałe zapachy sprawiły, że
Bojanowi zaburczało w brzuchu. Zszedł więc na dół, gdzie w kuchni właśnie
królowała jego matka, niezrównana kucharka. Pani Krkic pracowała jako
pielęgniarka w pobliskim szpitalu, ale praca nie przeszkadzała jej absolutnie w
zajmowaniu się domem. Bojan dopiero niedawno zaczął dostrzegać wielkie
poświęcenie matki, kiedy odwiedził parę domów swoich kolegów. Niebo a ziemia w
porównaniu z jego własnym.
Matka
właśnie wyjmowała coś z piekarnika. Uśmiechnęła się,widząc syna.
- Myj ręce
i wołaj siostrę, zaraz siadamy do stołu.
Podszedł
do schodów i wrzasnął – ISABEL, KOLACJA!!!
- Co się
drzesz, przecież nikt tu nie jest głuchy – jego siostra objawiła się tuż za
nim, aż podskoczył. Uśmiechnęła się złośliwie –mały Bojanek się przestraszył?
- Jak
człowiek zobaczy czarownicę we własnym domu – z satysfakcją stwierdził, że
twarz Isabel zmieniła kolor na czerwony – masz za swoje, czarownico – wyszeptał
jej do ucha mijając ją w drodze do jadalni.Obdarzyła go wściekłym spojrzeniem.
- Isabel,
Bojan, uspokójcie mi się w tej chwili, zachowujecie się jak małe dzieci.
To on/ona
zaczął/zaczęła – rodzeństwo słysząc naganę od ojca w tym samym momencie chciało
zaprotestować, ale wyszło dosyć komicznie. Pan Krkic uśmiechnął się lekko pod
nosem – przynajmniej czasem jesteście w czymś zgodni.
Wstał od
stołu, żeby pomóc żonie w niesieniu półmisków do stołu, w tym czasie Ana
wystawiła język bratu.
Bojan w
tej bitwie musiał uznać wyższość siostry. Isabel uwielbiała stawiać na swoim,
dlatego teraz uśmiechnęła się tryumfalnie w stronę brata. Cynizm w czystej
postaci. Bojan nieraz zastanawiał się, czy on też ma taki wredny wyraz twarzy,
jak jego siostra. Miał nadzieję, że nie, wystarczy,że codziennie musiał oglądać
swoją damską wersję siedzącą przy stole naprzeciwko niego. Tak, posiadanie
bliźniaka i to w dodatku rodzaju żeńskiego nie było niczym przyjemnym.
Isabel
właśnie rozprawiała z ożywieniem o zbliżającej się imprezie szkolnej, na której
ma zaprezentować swój układ taneczny. Potrzebowała tylko kasy na nowy kostium.
Bojan
patrzył, jak jego siostra używa całego arsenału sztuczek, żeby wyciągnąć od
rodziców pieniądze. Od trzepotania rzęsami po próby płaczu, nic jednak to nie
dało. Rodzice byli nieugięci.
- Nie
pójdę w starym kostiumie, nie ma mowy – Isabel, wściekła,rzuciła serwetkę na
stół i wybiegła z jadalni. Podobne sceny powtarzały się tak często w tym domu,
że Bojan się już do nich przyzwyczaił. Spokojnie jadł kolację,podczas gdy jego
rodzice spojrzeli po sobie.
- Czy my
też tacy byliśmy w jej wieku? – mama wyglądała na dosyć zmartwioną – to młode
pokolenie coraz bardziej mnie przeraża.
- Mnie
też, kochanie, mnie też – mąż poklepał ją po ręce.
-
Przejdzie jej, jak zawsze, podąsa się i tyle – Bojan wtrącił się do rozmowy
rodziców – dobrze jej to zrobi.
- Bojan,
nie zaczynaj znowu ty.
-
Przepraszam, tato.
Rodzice
zaczęli rozmawiać na inne tematy, a Bojan odpłynął myślami. Układał plany na
jutro. Rano trening, potem spotkanie z Pedrito. Już się cieszył, choć wiedział,
że kolega będzie musiał znów wcześniej uciekać do internatu, jeśli chciał nadal
tam mieszkać. Bojan aż pokręcił głową nad taką niesprawiedliwością losu. Gdyby
tylko móc zrobić coś, żeby Pedro mógł mieć więcej wolnego, i nie musiał
przybiegać na każde wołanie gwizdka…
Nagle
przyszedł mu do głowy pomysł, cudownie prosty, tak prosty, że aż się walnął w
czoło, że wcześniej na niego nie wpadł.
- Bojan,
co się dzieje?
- Mamo,
tato, muszę was o coś zapytać.
- Jeśli
chodzi o pieniądze, to odpowiedź jest taka sama jak dla twojej siostry,
dostajecie kieszonkowe i to dosyć spore, więc…
- Nie
chodzi o pieniądze, tato – pokrótce przedstawił im swój plan, naprędce
dopracowując szczegóły. Wszystko idealnie pasowało. Pedro mógł zamieszkać u
nich, mieli duży dom, były wakacje, więc odpadał problem szkoły, zresztą
budynek szkolny znajdował się całkiem niedaleko.
- To
świetny chłopiec, mamo, cichy, spokojny, na pewno wam się spodoba – Bojan
zamilkł na chwilę czekając na decyzję rodziców.
- Cóż… -
tata spojrzał na mamę, niezdecydowany – widzę, że już wszystko zaplanowałeś,
łącznie z zakwaterowaniem.
- Tato, proszę
cię, zgódź się.
- Ja się
zgadzam – mama niespodziewanie udzieliła swego poparcia – biedny chłopiec, z
dala od domu i rodziny, jak on sobie sam radzi,pewnie mu jest ciężko. Kochanie,
myślę, że powinniśmy go zaprosić do nas.
- No
dobrze, skoro wam na tym zależy – Bojan uśmiechnął się od ucha do ucha, ale po
chwili mina mu zrzedła, kiedy usłyszał następne słowa ojca – teraz trzeba
przekonać Isabel…
***
Następnego
dnia rano Bojan obudził się rano z wielkim uśmiechem na buzi.
Wszyscy
jeszcze spali, bo to była sobota.
Szybciutko
się ubrał i wziął do ręki banana, nie chciał jeść śniadania. Spieszył się do
przyjaciela z radosną wieścią. Założył adidasy i puścił się pędem trzy ulice
dalej, do kamiennej La Masii.
Ulice były
jeszcze puste i ciche, nikogo przecież przed siódma w kompleksie Ciudad
Deportiva nie mogło być.
Bojana
niosły skrzydła szczęścia, tak bardzo chciał zakomunikować przyjacielowi, że
może opuścić ten okropny internat...
Był tam
kiedyś. Po kilku chłopców w jednym pokoju, wspólne jedzenie...Zero prywatności.
W końcu
ujrzał znajomy budynek, skręcił w bramę i zastał ja zamkniętą.
Nie miał
czasu na czekanie, wsadził banana w zęby i przeprawił się przez siatkę.
Obszedł
Dom dookoła i stanął pod oknem, które, jak wiedział, było Pedrito.
-PEDRO!
Cisza.
-PEDRO!
RODRIGUEZ!!!
W końcu
otworzyło się.
-KTO SIĘ
DRZE?-ujrzał jak zagniewana twarz Kanaryjczyka zmienia się diametralnie na jego
widok-a, to ty..Bojan? Co tu robisz? Wszyscy jeszcze śpią!
-zejdź na
dół, muszę ci coś powiedzieć.
Kanaryjczyk
bez słowa zniknął z ona, a jakieś pięć minut później, zjawił się przy drzwiach
wejściowych, patrząc z zainteresowaniem na banana i szczęśliwego kumpla.
-co
jest?-potargał i tak mierzwione od snu włosy, wlepiając w niego zaspany wzrok
-moi
rodzice zgodzili się żebyś mieszkał u nas! Rozumiesz?.
-yy-zaskoczyło
go to-aa..ale jak??
-normalnie,
pakujesz się, wychodzisz stąd i idziesz do nas, proste!
Pedro
chwile przetrawiał wiadomość.
Poprawił z
wahaniem niebieskie spodenki.
-Mogę?
naprawdę? Zostawić ten internat... Bojan, kocham cię-uściskał z radością
przyjaciela.
Był
szczęśliwy...oszołomiony, zmęczony,. ale szczęśliwy!
No więc, jest Prolog!!
Mamy nadzieję, że projekt
się wam podoba:) I, że będziecie czytać dalej:))
Postaramy się niedługo
dodać coś nowego:P
Pozdrawiamy!:)
Visca el Barca y Visca
Catalunya!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz