Isabel chodziła nerwowo po swoim pokoju, mamrocząc jakieś
mało cenzuralne słowa pod nosem. Nie mogła uwierzyć w to, co się stało, że dała
się tak nabrać. Ze złością kopnęła leżący na podłodze dywanik, aż potoczył się
pod łóżko. Nie obchodziło jej to. Chciało jej się wyć z rozpaczy, że okazała
się kolejną pustą idiotką w wachlarzu zdobyczy.
Usiadła przy toaletce i
spojrzała na swoje odbicie.
- Co jest ze mną nie tak? –
zapytała samą siebie. Lustro raczej nie potrafiło jej odpowiedzieć na to
pytanie, zresztą, nawet jej nie oczekiwała, bo w głębi serca doskonale znała
odpowiedź. Była zbyt naiwna, nawet jak się ma trzynaście lat, to człowiek
potrafi przeżyć załamanie miłosne. A Isabel właśnie je przechodziła. Z całym
jego ogromem i rozmachem. Czuła dziwną przyjemność w ciągłym rozpamiętywaniu
swojej porażki, w przypominaniu sobie, jak dała się wystrychnąć na dudka.
Zawsze uważała, że masochizm jest zjawiskiem całkowicie negatywnym, no cóż,
ludzie zmieniają swoje poglądy, więc ona też może. Potrzebowała czegoś, co
sprawi, że znów będzie mogła się poczuć jak niezdobyta i wspaniała Isabel
Catalina Krkic Perez. Przebiegła myślami odpowiednie opcje. Zakupy odpadały,
mogłaby spotkać tego idiotę Marco, jak obściskuje się z Kirą, jej koleżanką, to
znaczy osobą, którą Isabel uważała do tej pory za swoją koleżankę. I brutalnie
się zawiodła na tej wierze. Zamknięcie się w pokoju z olbrzymią porcją lodów i
jakimś wyciskaczem łez też ją nie zadowoliło. Wypadła z pokoju i z tupotem
zbiegła ze schodów.
- Isabel? Ile razy prosiłem,
żebyś schodziła trochę ciszej z tych schodów? – słowa ojca sprawiły, że
momentalnie się zatrzymała – słowo daję, czasami zachowujesz się jak małe
dziecko.
Zawrzała, aż poczuła gorąco na
twarzy. Ona dzieckiem??? Ruszyła z furią w stronę salonu, gdzie zebrała się
reszta rodziny. Rodzice oglądali telewizję a jej śmieszny brat Bojan i jego
równie śmieszny kolega odrabiali lekcje. Nie obchodziło jej, że awantura
odbędzie się w obecności Pedro, nie pierwsza i z pewnością nie ostatnia, jakiej
będzie świadkiem w tym domu. Jeśli chce tu mieszkać, to niech się lepiej
przyzwyczai.
- Nie jestem dzieckiem, tato –
wrzasnęła, aż chłopcy podnieśli wzrok znad książek – czy nawet moje schodzenie
ze schodów cię denerwuje? Wszystko, co robię, jest nie tak.
- Isabel, natychmiast się
uspokój – matka też podniosła głos – jak się zwracasz do ojca?
- Jak to jak? Przecież
normalnie – odwróciła się w stronę brata i jego kolegi – a wy co się tak
patrzycie?
- Właśnie oglądamy
przedstawienie, jak robisz z siebie idiotkę o byle pierdołę –Bojan zaśmiał się
drwiąco i wrócił do książki. Słowa brata znów podniosły jej ciśnienie. Już
otwierała usta, żeby mu odszczeknąć, kiedy jej spojrzenie spotkało się ze
wzrokiem Pedro. Wrzask zamarł jej w gardle. Trwało to tylko parę sekund, ale ją
zatkało. On patrzył na nią…jakby się nad nią litował, jakby jej współczuł. Nie
odzywał się, tylko patrzył. Wwiercał się w jej mózg, poczuła go w swoim sercu,
gdzie dotknął jakiejś struny, której nikt wcześniej nie obnażył.
- Isabel, masz nam jeszcze coś
do powiedzenia? – głos ojca przerwał tą wymianę spojrzeń, a dziewczyna
otrząsnęła się. Spojrzała trochę nieprzytomnie po obecnych.
- Przepraszam, tato –
wymamrotała i uciekła na górę, bojąc się, że jeśli zostanie tam choć chwilkę
dłużej, to się po prostu rozklei. I wtedy rzeczywiście będą mogli mówić o niej,
że zachowuje się jak gówniarz.
Co się z nią działo??? Nie
mogła się jakoś ostatnio odnaleźć, robiła awantury o byle co. Wszystko jej
przeszkadzało, ze wszystkimi walczyła, choć przypominało jej to walkę z wiatrem,
bo zazwyczaj przegrywała, tak jak na przykład dzisiaj. Wiedziała, że zawsze
będzie potem przepraszać, ale nie mogła się powstrzymać przed powiedzeniem o
jedno słowo za dużo. Zadrżała, kiedy przypomniała sobie to wręcz niszczące
uczucie złości, jakie coraz częściej ją ogarniało ostatnimi czasy. Coś czuła,
że pewnego dnia może ją to zaprowadzić do sytuacji, w której zwykłe
„przepraszam” może nie wystarczyć…
Kilka dni później wróciła do
domu po najgorszym dniu jej życia. Kira chodziła dumnie po szkole, obnosząc się
nowym pierścionkiem od „swojego misia Marco”. Isabel skręcało w duchu ze
złości, ale nie dała się sprowokować, nawet wtedy, kiedy Kira pomachała jej
wspomnianym pierścionkiem przed oczami.
- Ładny, nieprawdaż? – cwany
uśmiech na jej twarzy sprawił, że Isabel miała ochotę zawyć albo uderzyć, albo
zrobić cokolwiek, żeby zetrzeć go z jej gęby. Zrobiła rzecz najlepszą z
możliwych.
- Oczywiście, że ładny –
powiedziała spokojnie – zapytaj Marco, ile dziewczyn nosiło go przed tobą, może
u ciebie zagrzeje trochę dłużej miejsca. Powodzenia, Kira i nie przychodź do
mnie kiedy ten niedorobiony Casanova kopnie cię w tyłek – wyminęła oburzoną
dziewczynę i pomaszerowała do domu. Po drodze, lekko oślepiona łzami (no co,
nikt jej nie zabronił płakać nad swoją naiwnością), nie zauważyła wystającego
fragmentu chodnika i upadła ocierając sobie rękę i kolano. Teraz przynajmniej
nikt w domu nie domyśli się, że płakała z innego powodu, niż ból w zranionych
miejscach.
Tymczasem dom świecił pustką.
Dopiero, gdy szła na górę do siebie, spotkała Pedro.
- Cześć – rzucił w jej stronę,
ale po chwili zobaczył jej rany – Boże, coś ty robiła?
- Bawiłam się z tygrysem i
mnie pokiereszował – odparła zgryźliwie, jednocześnie sycząc z bólu – nie masz
czegoś innego do roboty, oprócz głupiego dopytywania się o rzeczy oczywiste?
- Po prostu chciałem być miły.
- To na przyszłość się tak nie
wysilaj.
Chłopak tylko na nią spojrzał,
a ona znów poczuła, że zaczyna się czerwienić. Rozwścieczyło ją to jeszcze
bardziej.
- I co się gapisz? – warknęła,
po czym w końcu go wyminęła i pokuśtykała do siebie.
Spędziła całe popołudnie
słuchając muzyki i leżąc na łóżku z obolałą nogą i ręką. Nie zeszła na kolację,
bo nie była głodna. Chciała tylko, żeby jej myśli przestały tak szaleńczo
wirować jej głowie. Najlepiej, żeby się całkowicie usunęły. Nie myśleć o
niczym, jaka cudowna perspektywa. Isabel właśnie zaczęła wyrzucać ze swojej
głowy wszystkie sprawy, pragnąc osiągnąć stopień całkowitego wyciszenia, kiedy
usłyszała pukanie do drzwi.
- Czego tam? – wrzasnęła, zła,
że się jej przeszkadza. Przez drzwi zajrzała mama – ładnie to tak witać gości?
– łagodnie zbeształa córkę podchodząc do łóżka – źle się czujesz? Pedro mówił,
że miałaś jakiś wypadek.
- Nie wypadek, tylko upadek,
nie uważałam, jak idę, i wywaliłam się na chodniku. Trochę boli mnie noga –
wskazała na obolałe kolano.
Pani Krkic szybko się tym
zajęła. Po chwili ból nieco zelżał,
Isabel po raz pierwszy w życiu ucieszyła się, że jej matka jest pielęgniarką.
- Dziękuję, mamo – pocałowała
matkę w policzek, a ta uśmiechnęła się do niej – nie ma za co, kochanie.
Powinnaś podziękować też Pedro, naprawdę martwił się o ciebie, kiedy nie
zeszłaś na kolację – posłała córce całusa i wyszła z pokoju.
No tak, podziękowanie dla
Pedro. Isabel niezbyt chętnie używała słów, proszę, przepraszam, dziękuję,
chyba, że było jej to na rękę. Westchnęła. Sama czuła, że stanowczo przesadziła
dziś podczas rozmowy z kolegą brata, zresztą, za każdym razem, kiedy się
widzieli, nigdy nie była wzorem dobrego wychowania. A więc oprócz słowa
„dziękuję”, należeć mu się będą też słowa „przepraszam, nawet bardzo
przepraszam”.
Powoli pokuśtykała na drugą
stronę korytarza, gdzie mieściło się sanktuarium chłopaków. Dawno tu nie była.
Właściwie, jeszcze zanim sprowadził się tutaj Pedro. Zapukała i usłyszawszy
ciche „proszę”, weszła do środka.
- Tak? – siedział przy biurku,
malując coś na kartce bloku. Z zaciekawieniem podeszła i zerknęła mu przez ramię.
- Ty to namalowałeś? – ze
zdumieniem patrzyła na portret jej brata, oczywiście w nieodłączną piłką przy
nodze. Rysunek świetnie oddawał rzeczywistość, patrzyła niemal na fotografię
Bojana, z wielkim bananem na twarzy. Widać było nawet jego końskie zęby.
- To nic wielkiego, lubię od
czasu do czasu coś pomalować – lekko zasłonił rysunek ręką, a ona
oprzytomniała. Boże, zachowuje się jak idiotka. A on tylko na nią patrzył, z
tym swoim przeszywającym spojrzeniem. Poczuła, że palą ją policzki i postanowiła
szybko załatwić sprawę, z którą przyszła.
- Właściwie dobrze, że nie ma
Bojana – zaczęła, a on na jej słowa tylko uniósł brew, znów się speszyła – to
znaczy, chciałam z tobą porozmawiać na osobności. I podziękować, mama mówiła,
że się o mnie martwiłeś dziś wieczorem, przyszła do mnie spytać, czy wszystko w
porządku i opatrzyła mi nogę – pokazała owinięte kolano jako dowód – dziękuję.
- To nic takiego – wzruszył
lekko ramionami – trzeba dbać o współmieszkańców.
- I jeszcze chciałam cię
przeprosić – palnęła szybko, jego brew powędrowała jeszcze wyżej.
- Naprawdę A to nowość w twoim
wykonaniu.
- Naprawdę jest mi przykro.
Miałam dziś przeparszywy dzień i skrupiło się na tobie.
- Musisz ostatnio mieć same
parszywe dni, Izzy – nie do wiary, ona go przeprasza, a on z niej kpi w żywe
oczy!!! Znów poczuła, że podnosi jej się ciśnienie.
- Nie twoja sprawa, kiedy mam
złe dni, a kiedy nie, przeprosiłam przecież. Tyle miałam ci do powiedzenia. Na
razie – skierowała się w stronę drzwi, kiedy jego następne słowa zatrzymały ją
momentalnie na miejscu – widziałem dziś twojego kolegę Marca z jakąś blondynką,
czyżby kryzys w waszym związku???
Odwróciła się w jego stronę,
mierząc go wściekłym spojrzeniem. Śmiał się z niej, bezczelnie się śmiał!!!
Głos rozsądku całkowicie został zdominowany przez furię, która całkowicie
pozbawiła ją logicznego myślenia. Gdyby postarała się uspokoić, znów wyciszyć,
może to wszystko skończyłoby się inaczej. Ale nie, Isabel zawsze musiała mieć
ostatnie słowo.
- Jak śmiesz!!! – wysyczała
przez zaciśnięte zęby, podchodząc bliżej. Dźgnęła go palcem w pierś, aż się
cofnął razem z krzesłem – nienawidzę cię, nienawidzę – powtarzała jak mantrę –
wynoś się stąd, zejdź mi z oczu!!!
Kiedy tylko wypowiedziała
ostatnie słowa, złapała się za buzię. Dopiero teraz poczuła, że po jej twarzy
płyną łzy. A on stał przed nią, z oczami jak spodki, w których dostrzegła
olbrzymi żal, pustkę i coś jeszcze. Ból? Sama nie wiedziała, ale jeśli jej
słowa sprawiły mu taką przykrość, jak jej, gdy je wypowiedziała, to musiał czuć
się gorzej niż przepaskudnie, tak jak ona, albo i gorzej. Skuliła się nieco pod
jego spojrzeniem.
- Ja…nie chciałam… - wyjąkała,
ale on tylko podniósł rękę uciszając ją – ale powiedziałaś, widocznie nie
możesz mnie znieść w tym domu. Może to i lepiej, ja się stąd zmyję, może
wszystko wróci do normy pomiędzy tobą a Bojanem i rodzicami. Możesz wyjść? -
zapytał ją grzecznie – chciałbym się spakować.
- Pedro, ja…
- Proszę cię, wyjdź – nie
patrzył na nią, ale aż zadrżała, kiedy usłyszała jego głos. Posłusznie
skierowała się w stronę drzwi, idąc zupełnie jak automat, lewa prawa, lewa
prawa. Kiedy znalazła się w swoim pokoju, rzuciła się na łóżko z płaczem.
- Co ja najlepszego
narobiłam???!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz