Godzina czwarta nad ranem to niezbyt dobra pora na wychodzenie z ciepłego mieszkania. Jest ciemno i zimno, człowiek jest całkowicie niewyspany.
Jednak Bojan i Isabel musieli wrócić do domu, zanim obudzą się ich rodzice i dostrzegną, że dwójki nastolatków nie ma w ich pokojach. W przeciwnym razie czeka ich ostra przeprawa...
-Na pewno dacie sobie radę?-w głosie Pedro było coś na kształt troski. Zalewał właśnie pachnące kakao ciepłym mlekiem, żeby przyjaciel i jego siostra mogli się choć kilku łyków napić, zanim opuszczą jego domek. Postawił trzy zielone kubki na stole.
-Tak, damy sobie radę. - trzy lata młodszy przyjaciel odgarnął grzywkę i spojrzał na siostrę, która z niepewną miną usadowiła się na wolnym krześle w słabo oświetlonej kuchni.-jakby co, to wezmę Izzy na ręce...
-Poradzę sobie, Bojan-westchnęła dziewczyna.-gorzej z moimi siniakami, nie znikną tak od razu.
-Zawsze mogłaś się o coś uderzyć-zasugerował jej bliźniak.
Parsknęli śmiechem.
Gorące kakao trochę ich obudziło. Pachniało cudownie, więc wypili je niemal od razu, parząc sobie gardła.
-Isabel, wiem, że tu jest ci dobrze, ale musimy już iść.-przypomniał siostrze wciąż sączącej resztki napoju z ciepłego kubka. Rozsądny Bojan wiedział, że muszą się pośpieszyć, ich tato wstawał do pracy o szóstej... a oni mieli spory kawałek Barcelony do przebycia. Nie było innego wyjścia. Szybko założyli buty i pożegnali się ze swoim dzisiejszym wybawicielem.
-Izzy? Chodź-Bojan stał już w drzwiach z ręką na klamce, patrząc na siostrę ubraną w za dużą na nią bluzę Pedrita. Widać było po niej wyraźnie wydarzenia dzisiejszej nocy i duże zmęczenie. Zawsze była wredna, ale to w końcu jego siostra. Bliźniaczka. Było mu jej szkoda. Westchnął i popatrzył na przyjaciela.
-Dzięki raz jeszcze, Pedro, do zobaczenia za kilka godzin-uśmiechnął się na tyle szeroko, na ile pozwoliło mu niewyspanie.-Izzy, chodźże no! Isabel...?-nie dokończył tego, co chciał powiedzieć, widząc jak siostra z całej siły przytula Pedro i coś mu mówi. Niewątpliwie coś ważnego, bo Bojan mógł usłyszeć urywany szloch.
-Już dobrze, Isabel, wszystko rozumiem.-Usłyszał głos Kanaryjczyka i poważnie się zastanowił, czy on sam na jego miejscu umiałby tak szybko wybaczyć.-Idź już do Bojana, musicie się pospieszyć.
Otworzył drzwi i odwrócił się, chcąc puścić przodem siostrę. Isabel popatrzyła na niego niepewnie, mógł przysiąc, że miała na twarzy wypisane wyrzuty sumienia. No coś takiego, pomyślał. Ona?!
-Bojan, przepraszam-wymamrotała siostra.
Otworzył szeroko oczy. Zawieszenie broni?! A skoro przeprasza jego...to musiała również przeprosić swego wroga numer jeden. Dodajmy, wyimaginowanego wroga, bo przecież Pedro był dla niej zawsze uprzejmy... Pokręcił z niedowierzaniem głową, lekko przytulając siostrę.
-Jasne, Izzy.
-Powodzenia-ciepło uśmiechnął się Pedro.
Wyszedł na zewnątrz, słysząc za sobą kroki marudzącej na chłód Isabel. Zadrżał, czując jak zimno jest nad ranem. Niebo zaczynało się przejaśniać, w końcu w lecie słońce wschodziło dużo wcześniej.
Zaprowadził Izzy do bramki.
-Puść mi sygnałka jak dotrzecie do domu!-wrzasnął jeszcze Pedro,patrząc na niego, a potem na Isabel-do zobaczenia, Bojan. Trzymaj się, Izzy.
-Ty... ty też, Pedro.
Bojan otworzył szeroko oczy. Chyba czeka go jeszcze wiele interesujących informacji dzisiejszego dnia.
Bo nocą już tego nazwać nie można było, pomyślał, ruszając dziarsko pustą ulicą, w stronę mającego wzejść za chwilę słońca.
Koniec treningu.
Barcelona B mogła spokojnie już wrócić do domu, albo, jeżeli tylko mieli ochotę, pędzić na złamanie karku na sąsiednie Camp Nou, gdzie właśnie seniorska drużyna rozpoczynała mecz z Realem Valladolid.
Pedro był w szatni jako jeden z pierwszych i już po kilkunastu minutach pędził z ciężką torbą treningową przez pusty parking i ulicę, ryzykując wpadnięcie pod samochód. Musiał ominąć budynki zarządu klubu i muzeum, oba z pyszniącymi się herbami Blaugrany, a to drugie jeszcze obklejone plakatami.
Wmieszał się nieopatrznie w grupkę kibiców, którzy na szczęście zaabsorbowani numerami na swoich biletach, nie poznali piłkarza juniorów. Na szczęście, bo rozdając autografy na pewno spóźniłby się na mecz.
Ochrona go poznała i wpuścili go bez problemów od razu we właściwe wejście.
Pozostawało się przepchać przez wszystkich socios, siedzących już na swoich miejscach, i usadowić się na własnym. Mecz się właśnie zaczynał.
Pedro lubił chodzić na mecze seniorów. Mógł zaobserwować jak wcielają w życie to, czego uczono wszystkich na kolejnych etapach szkolenia w La Masii i w kadrach juniorów B i C. Grali według tej taktyki, nawet o tym nie wiedząc, tak bardzo weszło im to w krew.
Też tak chciał. Marzył o grze w pierwszej drużynie, widząc chłopaków w swoim wieku, którzy właśnie biegali po tej murawie. On na razie mógł deptać jedynie trawę Mini Estadi.
Jego najlepszy przyjaciel, Bojan, młodszy trzy lata, był już częścią tej drużyny. Minęli się gdzieś na wielu etapach kariery w La Masii, stracili ze sobą kontakt. Dopóki przypadkiem na siebie nie wpadli po którymś z treningów.
Tak, Pedro zazdrościł Bojanowi. Tak bardzo chciał razem z nim grać, nawet jeśliby oznaczało to numer z dwójką z przodu. Chciał udowodnić innym, że ma talent.
Bo chyba tego nie widzieli.
Na Camp Nou rozległa się wrzawa i Pedro poddał się tej radości. Barcelona prowadziła 1:0.
-Gratulacje, Bojan!-Pedro dopadł wreszcie swego przyjaciela w podziemiach Camp Nou.-Świetnie zagrałeś.
-Pedro? Dziękuję!-Bojan pokazał pełne uzębienie w radosnym uśmiechu-Idziesz ze mną dzisiaj na soczek, bo jestem niepełnoletni i męską rozmowę, nie przyjmuję odmowy.
-Jasne,nie ma problemu-zgodził się od razu.-Jak się czuje Isabel?
-Dobrze, nawet bardzo dobrze. Siniaki pięknie wyglądają - zaśmiał się Krkic. - Poczekaj na mnie, tylko pójdę się ogarnąć.
Godzinę później siedzieli już w jednym z ogródków piwnych na jednym z wielu placów w Barcelonie. Dokładniej byli w jednej z klimatycznych kawiarenek na Barri Gotic. Szmer rozmów dookoła był wręcz usypiający, ale taka atmosfera znacznie bardziej odpowiadała obu piłkarzom, niż wrzaskliwe kłótnie serwowane w większość restauracji czy barów.
-Nawet nie wiesz jak ci zazdroszczę-bąknął Pedro.
-Zazdrościsz?
-Tego, że grasz w pierwszej kadrze. Kiedy debiutowałeś?
-W kwietniu. z Al Ahly z Kairu.Wygraliśmy wtedy 4:0, a ja strzeliłem bramkę.-na twarzy Bojana pojawiło się rozmarzenie.
-Całkiem niedawno-zdziwił się Pedro-czemu mi to umknęło? Długo byłeś w Barcy B?
-W 2006 roku. Grałem tam rok.
-Hmm-Rodriguez zmarszczył brwi.-Ja wtedy jeszcze byłem w Barcelonie C. W zasadzie w Cadet. Dopiero od tego roku gram w juniorach...
Bojan z zaskoczeniem popatrzył na przyjaciela.
-Dopiero? Masz 19 lat. I pamiętam, że naprawdę dobrze grałeś... gdy jeszcze byliśmy w La Masii.
-Tak, Bojan, ale najwyraźniej nie mam takiego talentu. Ty wystrzeliłeś z formą szybko, mało kogo biorą do pierwszej drużyny w wieku szesnastu lat, nie zmarnuj tego-serdecznie mu doradził-Nawet nie wiesz jak ciężko mi było w Cadet. Drużyna nie radziła sobie kompletnie... zespół właściwie nie istniał. Zaczęliśmy nawet nazywać kadetów Barcą Cimeterio. Bo tak to wyglądało...
-Ale kadra B spadła przecież do Tercera Division?
-Tak i dlatego Cimeterio rozwiązano. A właściwie przesunięto do ligi katalońskiej.-wyjaśnił Pedro-a lepsi zawodnicy trafili do drużyny B. W tym i ja.
Rozmawiali jeszcze chwilę, dzieląc się mnóstwem informacji z okresu, kiedy się nie widywali. Mieli sobie mnóstwo do powiedzenia.
Bo kiedy ma się przyjaciół, to czas spędzany z nimi leci bardzo szybko. Można nie widzieć się wiele lat, albo też widywać się codziennie, a i tak ma się sobie tak wiele informacji do opowiedzenia.
Pedro opowiadał jak mu się mieszka samemu, że odwiedzał swoją rodzinę na Teneryfie, że nie wiedział co się stało z Bojanem, że dalej nie lubi paelli... Bojan streścił przyjacielowi wszystkie awantury jakie sprezentowała mu Isabel, swoje szybkie i niespodziewane przejście do dorosłej kadry Barcelony, o pracy rodziców... Czas minął im naprawdę szybko, gdy skończyli na czasach obecnych, niewielu ludzi było już w kawiarence, a wokół zapadała już ciemność.
-Pedro, będziemy musieli iść.-Bojan wypił trzeci już z kolei zamówiony sok.-Powinienem już być w domu.
-Dobrze, w takim razie cię odprowadzę, co? Pogadamy jeszcze po drodze...
-Pewnie-zgodził się Bojan, wstając z żalem od stolika przy którym siedzieli.
Chwilę później szli już ciepło oświetlonymi migoczącymi światełkami ulicami Barcelony, wciąż rozmawiając.
Bo przyjaciołom zawsze brakuje czasu, żeby naprawdę się wygadać.
______________
Witamy ponownie:)
Część z Was już zna naszą wspólną radosną twórczość, dla innych będzie to pierwsze zetknięcie się z nią, ale mamy nadzieję, że się spodoba. Pomysł na to opowiadanie powstał już jakiś czas temu, ale z różnych przyczyn nie był kontynuowany. Teraz postanowiłyśmy to zmienić. Nie pozostaje nam nic innego, jak zaprosić na dalsze części:)
Pozdrawiamy serdecznie,
Graffiti & Dolenka
środa, 12 grudnia 2012
piątek, 7 grudnia 2012
Toksyczny związek
- Marc, nadal uważam, że to nie
jest najlepszy pomysł –Isabel rozejrzała się niespokojnie po ciemnym magazynie,
próbując zwalczyć ogarniającą ją panikę. Zerknęła na resztę towarzystwa. Oprócz
niej nikt nie zdradzał oznak strachu, czy choćby zwykłego zdenerwowania.
Kilkanaście osób stało sobie w małych grupkach, śmiejąc się z wspólnych żartów.
Ich śmiech odbijał się echem od metalowych obić i ścian starego magazynu,
usytuowanego gdzieś na obrzeżach Barcelony. Marc zabrał ją tu na pewne
spotkanko, jak określił ten dziki spęd osób, prawie zupełnie Isabel nie
znanych. I wcale niecieszących się z jej obecności. Co rusz napotykała na
niezbyt przyjazne spojrzenia posyłane w jej stronę.
- Spokojnie, maleńka, nic ci się nie stanie, zaufaj mi choć
troszeczkę, dobrze? – spojrzał na nią tymi swoimi hipnotyzującymi oczami, za
które oddałaby wszystko. Uległa, jak zawsze zresztą. Nieraz zastanawiała
się,jak to możliwe, że on zdobył nad nią taką władzę. Mógł robić z nią, co
chciał,a ona nie miała siły, żeby mu niczego odmówić. Nieważne, czy dochodziły
do niej plotki, że znów widziano go z tą lub inną dziewczyną, doskonale zdawała
sobie sprawę, że ją zdradza, ale nie mogła zakończyć tego toksycznego związku.
Bo on zawsze do niej wracał. Wystarczyło, żeby zobaczyła ten błysk w jego
czarnych oczach, dotknęła jego ust, a była po prostu zgubiona. Osaczał ją,
omamiał samą swoją obecnością, swoją urodą. Był jej potrzebny jak narkotyk, jak
powietrze dożycia.
Teraz, słuchając jego prośby o zaufanie, nieco się
odprężyła.Faktycznie, co złego może jej się stać, skoro ma obok siebie Marca?
Westchnęła cicho i mocniej przytuliła się do jego ramienia. Nie obchodziły ją
spojrzenia reszty towarzystwa. Wiedziała, że ma u nich słabe notowania.
Brzydziło ją to,co robią, a oni uważali, że się wywyższa. Nie pasowała tu, była
tego pewna, ale skoro Marc tu był…
- To jak będzie? Jesteś z nami? – ciche pytanie wyszeptane do
ucha sprawiło, że zadrżała. Jego ciepły oddech poruszył jej włosy. Isabel
zignorowała natrętny głos rozsądku, ironicznie pytający, dlaczego on pyta, czy
jest z nimi, a nie, czy jest z nim. Niby niewielka różnica, ale przecież on
doskonale wiedział, że przyszła tu tylko ze względu na niego. Uśmiechnęła się z
wysiłkiem i skinęła głową. Pogłaskał ją lekko po policzku.
- Grzeczna dziewczynka – posłał jej jeszcze jeden uśmiech i
skupił uwagę na tym, co się działo obok.
Isabel również zerknęła na resztę towarzystwa. Nie znała ich
zbyt dobrze, z paroma dziewczynami chodziła do szkoły, ale nigdy nie przepadały
za sobą. Jej spojrzenie padło na Kirę, jej dawną przyjaciółkę, która odbiła jej
Marca dwa lata temu. Wtedy też skończyła się ich przyjaźń. Isabel nigdy nie
wybaczyła tej zdrady. Obecnie Kira chodziła z najlepszym przyjacielem
Marca,Javierem, więc siłą rzeczy musiała się tu znaleźć.
Nieprzyjemne wspomnienia, wywołane obecnością dawnej rywalki
sprawiły, że Isabel nieco zważył się humor. W ogóle dużo bardziej wolałaby być
teraz w zupełnie innym miejscu, z dala od tych wszystkich ludzi, sam na sam z
Markiem. Tymczasem wylądowała w jakimś zatęchłym magazynie, z bandą
podchmielonych ludzi, zaczynających zdradzać objawy upojenia.
- Masz, pociągnij sobie – podszedł do niej Javier z zapalonym
skrętem. Grzecznie odmówiła.
- Nie, to nie – chłopak wzruszył ramionami i podszedł do
Kiry. Ta z wielką przyjemnością zaciągnęła się, po czym wypuszczając idealnie
równe kółko dymu, spojrzała tryumfalnie na Isabel.
- A ode mnie też nie weźmiesz? – dopiero teraz zauważyła, że
Marc również pali – no, kochanie, nie zawiedź mnie – niepewnie wzięła do ręki
białą pałeczkę. Żarzący się koniec iskrzył się, jakby czerwone światło i
mówił„stój”. Zawahała się.
- No, Izzy, to nie takie trudne, po prostu wsadzasz do buzi i
wciągasz powietrze – Marc zaczął się śmiać z jej miny – gwarantuję ci, daje
taki odlot, że poczujesz się jak w raju – zachichotał jak wariat. Naćpał się
tym cholerstwem. Isabel poczuła, jak ogarnia ją przerażenie. W powietrzu unosił
się słodkawy aromat narkotyku, pomieszany z wonią alkoholu. Nie musiała się
zaciągać, pomyślała, samymi oparami można było się załatwić.
Boże, co ona tu robiła???
- Marc – pociągnęła chłopaka za rękę – chodźmy stąd, proszę
cię – spojrzał na nią, jak na wariatkę – gdzie ty chcesz iść, przecież tu jest
zajebiście – zarechotał tym samym, szaleńczym chichotem, aż przeszły jej ciary
po plecach. Zaczynała się go bać.
- Proszę cię, Marc, chodźmy stąd – jej prośba zginęła w
wielkim wrzasku, jaki powstał. Do magazynu wjechała spora grupa ludzi na
motocyklach. Huk silników pomieszał się z krzykami ludzi. Isabel poczuła odór
palonej gumy. Zrobiło jej się niedobrze.
Powoli zaczęła wycofywać się w kierunku wyjścia. Marc nawet
nie zauważył, że odeszła. Zanim wyszła, zobaczyła coś, co sprawiło, że do
reszty upadła na duchu.
Marc zaczął krążyć wśród ludzi, lekko chwiejnym krokiem
dotarł do grupki, gdzie siedziała Kira. Isabel bezsilnie patrzyła, jak niby
przypadkiem kładzie rękę na odsłoniętym kolanie jej rywalki i powoli sunie ręką
w górę. Isabel napotkała w tym momencie wzrok Kiry, tryumfujący, złośliwie
zadowolony. Patrząc na Isabel, złapała twarz Marca w swoje ręce i wpiła się w jego
usta.
Nie mogła już na to patrzeć. Wybiegła z tego piekielnego
miejsca, zatrzaskując za sobą drzwi. Świeże, nocne powietrze podziałało na nią
jak kubeł zimnej wody. Poczuła chłód i szczelniej otuliła się kurtką. Nagle w
oddali rozległo się wycie syren policyjnych. Dźwięk zbliżał się w
zastraszającym tempie, pomiędzy drzewami otaczającymi posesję prześwitywało
światło kogutów. Zmartwiała.
Ktoś musiał dać znać policji, że w magazynie coś się dzieje.A
Marc tak ją zapewniał, że na takim odludziu nikt im nie będzie przeszkadzał,że
to całkowicie bezpieczne miejsce. Akurat. Isabel zacisnęła pięści w bezsilnej
złości. Zaczęła ogarniać ją panika. Nagle z magazynu zaczęli wysypywać się
ludzie. Widocznie też usłyszeli zbliżających się policjantów. Jak w zwolnionym tempie
zobaczyła Marca, biegnącego na czele całej zgrai.
- Marc!!! – wrzasnęła, ale chyba jej nie usłyszał. Huk
silników motocykli mieszał się z krzykiem ludzi.
- Gliny, spadamy!!! – Isabel też zaczęła uciekać. Nie znała
tych terenów, była tu po raz pierwszy, ale jak na razie biegła za tłumem. Musi
uciec. Wolałaby się nawet nie domyślać, co by było, gdyby została zatrzymana w
tego typu miejscu. Oblał ją zimny pot. Jakaż była głupia, że dała się na to
namówić. Wyobraziła sobie miny rodziców, gdy dostają wiadomość, że ich córka
została zatrzymana. Ta wizja sprawiła, że jeszcze bardziej przyspieszyła.
Odgłos syren został już daleko za nimi. Isabel dopiero teraz
zauważyła, że jest ich coraz mniej w tej uciekającej grupie. Raz po raz ktoś
znikał w jakiejś bocznej uliczce. Widocznie znali te tereny dużo lepiej niż
ona. Na szczęście pojawiało się dużo więcej domów, czyli nie było tak źle. Domy
oznaczały obecność innych ludzi. Normalnych ludzi. Zastanawiała się, która może
być godzina. Na pewno późno. O tej porze normalni ludzie śpią, a nie uciekają
przed policją.
Była już zmęczona. Oddech jej się rwał, ale jak na razie
biegła dalej. Powoli jednak coraz więcej osób ją wyprzedzało. Wyraźnie
zwolniła. Gdzieś na początku tego nocnego maratonu mignęła jej czarna kurtka Marca.
Nagle poczuła mocne uderzenie w plecy. Jak w zwolnionym
tempie ujrzała zbliżający się do jej twarzy chodnik, a obok usłyszała tupot nóg
odzianych w charakterystyczne buty. Potem poczuła tylko ból w czaszce i zapadła
ciemność.
Kiedy się ocknęła, nie wiedziała, gdzie jest. Było jej zimno,
dokoła panowała ciemność. Niezdarnie usiadła, ale zaraz tego pożałowała.Głowa
bolała ją jak wszyscy diabli. Dotknęła niepewnie czoła i poczuła lepkość pod
palcami. Krew.
Nie wiedziała, ile czasu była nieprzytomna. W zasięgu wzroku
miała tylko pustą ulicę, ani śladu jej dzisiejszych znajomych. Nie było widać
też policji, która ich ścigała, ale dla niej akurat nie była to okoliczność
pomyślna. W każdej chwili mogło się to zmienić. Ostatnia rzecz, jakiej jej
teraz brakowało, to żeby ją zgarnęły gliny. Co by im powiedziała? Zazwyczaj
potrafiła łgać jak z nut, ale dziś żadne logiczne wytłumaczenie nie
przychodziło jej do głowy, która nadal niemiłosiernie pulsowała tępym
bólem.Isabel przyłożyła sobie do głowy chusteczkę, która po chwili nasiąkła
krwią.Zachciało jej się płakać.
Musi się stąd wydostać, musi wrócić do domu. Poklepała się po
kieszeniach i z ulgą wymacała telefon. Wyświetlacz wskazywał godzinę trzecią
nad ranem. Kto o tej porze mógłby jej pomóc? Tata? Oczywiście, ze by po nią
przyjechał. Isabel jednak po raz pierwszy w życiu poczuła wyrzuty sumienia. Nie
zniosłaby widoku ojca, który zawsze miał dla niej tyle wyrozumiałości, tyle
cierpliwości, a teraz dostałby od niej taki cios. Aż się skuliła, kiedy
wyobraziła sobie, jak jego kochający wzrok zamienia się w rozczarowanie i
odrazę.
- Przepraszam, tatusiu – Isabel zaniosła się głośnym płaczem.
Bojan nagle otworzył oczy. Nie wiedział, co go obudziło, ale
nagle poczuł jakiś dziwny niepokój. Ktoś go wołał? Pokręcił głową. Jakoś dziwne
wydawało mu się, że ktoś mógłby go potrzebować o trzeciej nad ranem.
- Roi ci się coś, człowieku – mruknął sam do siebie. Wstał z
łóżka i poszedł do łazienki. Po drodze minął drzwi pokoju siostry. Były lekko
uchylone, w blasku płynącym z korytarza widział zasłane łóżko. Tknięty nagłym
przeczuciem, pchnął szerzej drzwi. Pokój był pusty.
Bojan zapomniał o wizycie w toalecie. Pobiegł do swojego
pokoju i szybko złapał swój telefon. Wykręcił numer siostry.
- Bojan, proszę cię pomóż mi – dobiegł go z drugiego końca
połączenia głos Isabel. Płakała, to nie ulegało wątpliwości. Jeszcze nie
słyszał, żeby mówiła w ten sposób. Była przerażona.
- Izzy, gdzie ty jesteś? Powiedz, co się stało. Tylko
spokojnie.
- Ja…nie wiem – rozpłakała się jeszcze bardziej – była
impreza…potem policja…ja nie wiem.
- Poszukaj nazwy ulicy, na której jesteś – starał się mówić
spokojnie. Nagle tknęła go straszna myśl – możesz chodzić? Nic ci się nie
stało?
- Trochę się potłukłam, ale mogę chodzić – ulżyło mu.
- Poszukaj nazwy ulicy, Izzy.
W końcu ją znalazła. Bojan zaklął pod nosem. To było
daleko.Nie zdąży tam dojechać tak szybko, jakby chciał. Nagle przypomniał sobie
o czymś.
- Izzy, przyjadę najszybciej, jak to tylko możliwe
–powiedział do siostry, jednocześnie próbując założyć koszulkę na piżamę –
siedź spokojnie tam, gdzie jesteś, nie ruszaj się stamtąd, słyszysz? Trzymaj
się,siostra, pomoc zaraz nadejdzie…
Pomoc zaraz nadejdzie…
Uczepiła się tego zdania jak ostatniej deski ratunku. Nigdy
wcześniej nie była tak przerażona jak w tym momencie. Łzy ciągle spływały jej
po twarzy, aż zanosiła się szlochem. Sama nie wiedziała, dlaczego. Było jej
wstyd, tak bardzo się wstydziła. Tego, jaka była, jaką ją widzieli inni. Taka
zaślepiona swoimi sprawami, taka pusta, samolubna.
O tak, Isabel, nadszedł czas na naprawdę silny rachunek
sumienia.
Skąd Bojan wiedział, że go potrzebuje? Jego głos w słuchawce
był dla niej najpiękniejszą muzyką świata. Jej brat, dla którego zawsze była
bardziej niż wredna…
- Nigdy więcej – powiedziała sobie z mocą – nigdy więcej!!!
Otarła oczy. Powzięte postanowienie napełniło ją jakąś dziwną
siłą, aż sama się zdziwiła, ale poczuła się od tego dużo lepiej. Nagle
usłyszała jakieś kroki. Znieruchomiała. To nie były kroki Bojana, on nawet
kiedy się bardzo starał chodzić cicho, stąpał jak słoń. W świetle księżyca
ukazała jej się sylwetka jakiegoś chłopaka. Dziwnie jej znajoma.
- Izzy? – dobiegło do niej. Ulga, to spłynęło na nią z taką
siłą, że aż poczuła, że ma miękkie kolana. A więc Bojan miał rację, mówiąc, że
pomoc zaraz nadejdzie.
- Izzy, Dobrze się czujesz? Co się stało?
- Ja…- zaczęła niepewnie. Pedro podszedł do niej i lekko
dotknął jej twarzy. Poczuła przyjemne ciepło.
- Jesteś ranna, chodź, Bojan zaraz tu będzie, jesteśmy dość
daleko od waszego domu, więc zadzwonił do mnie, żebym cię znalazł i się tobą
zajął. Możesz iść?
- Mogę – odpowiedziała, ale po zrobieniu paru kroków
zakręciło jej się w głowie.
- Właśnie widzę, jak możesz, chodź tu – przerzucił sobie jej
rękę przez szyję – obejmij mnie w pasie, będzie nam łatwiej iść –
poprosił.Zrobiła, co jej kazał – nie martw się, mieszkam tuż za rogiem, to
niedaleko.
- Dobrze – zaczął plątać jej się język. Na szczęście nie
wymagał od niej jakiejś wyszukanej konwersacji podczas drogi. Była mu za to
wdzięczna, bo mózg całkowicie odmówił jej posłuszeństwa. Czuła jego ramię
oplatające jej talię, takie ciepłe i miękkie. Była bezpieczna.
- To tutaj – stanęli przed niewielkim jednorodzinnym domkiem,
otoczonym małym ogródkiem – chodź, zaraz cię opatrzymy.
Szła za nim jak automat, ciążąc mu coraz bardziej. Była już
taka zmęczona.
- Isabel? – dobiegło do niej pytanie. Jak przez mgłę
zobaczyła jego zaniepokojoną twarz, po czym zapadła ciemność.
Bojan siedział przy siostrze wpatrując się w jej spokojną
twarz. Spała, blask nocnej lampki oświetlał jej postać, te rysy, tak podobne do
jego własnych. Na czole siostry widniał wielki plaster, efekt ich wspólnych
wysiłków ratowniczych. Na szczęście rozcięcie nie było bardzo głębokie i obyło
się bez szycia. Krwawiło jednak dość obficie, co można było poznać po śladach
krwi na ubraniu Isabel. Wyglądała jak strach na wróble. Rozmazany makijaż
dodawał sine kręgi pod jej oczami, na policzkach widniały ślady tuszu. Bojan
wziął chusteczkę i delikatnie zaczął wycierać buzię siostry.
- Obudziła się już? – za plecami rozległ się głos Pedro.Bojan
pokręcił głową – jeszcze nie – zerknął na zegarek – niedługo muszę ją jakoś
przetransportować do domu, zanim rodzice się obudzą.
- Na razie daj jej spać, sporo przeżyła tej nocy – obaj
równocześnie spojrzeli na śpiącą dziewczynę.
- To pierwszy raz kiedy poczułem, że ona mnie potrzebuje
–powiedział cicho Bojan – wołała mnie, wiesz? Wołała o pomoc, i ja ją usłyszałem–
pokręcił z niedowierzaniem głową – a ja myślałem, że te wszystkie opowieści o
więzi łączącej bliźniaki to bujda.
- I dobrze, że posłuchałeś tego wołania, nie wiadomo, co by
się stało, jakbyś go zignorował.
- taaak – Bojan uśmiechnął się do przyjaciela – ty też nam
pomogłeś, choć wcale nie musiałeś.
- Nie odmówiłbym ci pomocy, Bojan.
- Mi może nie, ale Isabel nie była dla ciebie wzorem
uprzejmości.
- Było, minęło – Pedro machnął ręką – nie chcę do tego
wracać.
- Jesteś tego pewien?
Isabel oczekiwała odpowiedzi jak skazany wyroku. Nie spała
już od dłuższej chwili i słyszała całą rozmowę brata i jego przyjaciela. Nie
chciała im przeszkadzać, więc leżała z zamkniętymi oczami. Nie wiedziała, czy
była gotowa na konfrontację z jej wybawicielami. Było jej tak bardzo
wstyd.Bojan jej wybaczył. Poznała to po tym delikatnym geście, kiedy wycierał
jej twarz. Wzruszyło ją to.
A teraz Pedro…
Aż się wzdrygnęła, kiedy przypomniała sobie wszystkie
awantury, jakie robiła w jego obecności. Wszystkie pyskówki, którymi
odpowiadała na jego „cześć”, albo każde zdanie, jakie do niej wypowiadał. A
teraz zawdzięcza mu ratunek.
- Tak, jestem pewien – usłyszała jego słowa, jakby skierowane
specjalnie do niej. Nie wytrzymała i otworzyła oczy. Patrzył na nią,i wiedział,
że słuchała. Od razu to poznała. W świetle lampki jego oczy tak dziwnie
błyszczały. Uśmiechnął się do niej. Bojan dopiero teraz zauważył, że siostra
się obudziła.
- Witaj w świecie żywych, Izzy.
Ponowne spotkanie
Trzy lata później...
Widocznie skończył się trening, gdyż właśnie zawodnicy wychodzili z
położonego po drugiej stronie ulicy Ciutat Esportiva. Kto był fanem tego klubu, ten od razu
rozpoznałby idące postacie.
Xavi,
Messi, Iniesta... Victor Valdes pękający ze śmiechu i uwieszony na nim Busquets, Puyol i Pique.
Poszli wprost do
samochodów, zaraz przy wyjściu
będą musieli się zmierzyć z fanami, którzy zawsze cierpliwie czekali przy
wyjeździe.
Z budynków Ciutat Esportiva wybiegł jeszcze jeden
piłkarz.Przebiegł do drugiego budynku z jakimiś kartkami w ręce i trafiwszy do
celu, skierował się do jednego z pokojów.
Tu było centrum medyczne FC Barcelony.
-panie doktorze, Mister przesyła to panu-podał lekarzowi
dokumenty.
-dziękuję, Bojan-uśmiechnął się do niego mężczyzna.
Chłopak pożegnał się z uśmiechem i zawrócił na parking.
Czekał na niego dom, obiad, kolejne starcie z siostrą... No, a potem mecz. Z
Bilbao!
Idąc, myślał nad swoimi relacjami z Isabel. Nic a nic się nie
zmieniła, mimo, że oboje mieli już po 17 lat. Chociaż...
Intensywnie rozmyślając, o mało się nie potknął na kamieniu
leżącym na asfalcie.
Rozglądnął się dookoła, gdyż
zorientował się, że nie patrzył w ogóle gdzie
idzie.
Na szczęście
dotarł do parkingu, i nikt go nie przejechał na drodze odcinającej parking od zabudowań
kompleksu sportowego.
Rozmyślania o siostrze mało nie
zrobiły z niego naleśnika. Potrząsnął głową i szedł dalej. Rozmyślania nad
zachowaniem siostry ostatnio coraz częściej zaprzątały mu głowę. Isabel nadal
była wygadana i pyskata, już on coś wiedział na ten temat, ich ciągłe kłótnie
doprowadzały rodziców do szału. Mimo tego na pewno nie była już taka wredna jak
dawniej. Często łapał się na przyglądaniu się swojej bliźniaczce wpatrzonej
gdzieś w dal, jakby nieobecnej. Gdy ktoś się wtedy do niej zwracał, drgała
przestraszona i znów stawała okoniem, jakby chciała się bronić. Bojan nie miał
pojęcia, nad czym tak intensywnie rozmyślała.
Idąc w stronę samochodu, zerknął w bok, widząc tam paru piłkarzy z Barcelony B.
Sam jeszcze niedawno
z nimi grał.
Był już
prawie przy samochodzie, gdy od
grupki piłkarzy odłączył się jeden chłopak i machając im na pożegnanie, ruszył
przez parking w stronę wyjścia na ulicę.
Bojan odgarnął brązową
grzywkę wpatrując się w idącego. Było w tym chłopaku coś
znajomego.Czarne,krótkie włosy, szczupła, niewysoka postać...
Bojan drgnął. Chłopak
miał właśnie przejść niedaleko jego auta i poprawił plecak znanym młodemu
Krkiciowi od lat ruchem.
-PEDRO!!-wrzasnął i puścił się pędem w jego stronę. To był jego przyjaciel...
Chłopak przystanął i
zaskoczony patrzył nabiegnącego Bojana.
Rozpoznał go dopiero z bliska i szczery uśmiech rozjaśnił
mu twarz.
-Bojan-wyciągnął ręce i się przytulili, poklepując się po
plecach.
-jak to się
stało, że się nigdy spotkaliśmy?
-grałem w Barcy C-odpowiedział poważnym głosem Kanaryjczyk -oni nie mają
styczności z pierwszą i drugą drużyną.
- w Barcy C…?-Bojan popatrzył ze zdziwieniem- przecież jesteś
starszy ode mnie.
-widocznie trenerzy nie widzą we mnie talentu. Teraz gram w B
i 20 lat to dobry wiek.
Obaj się przyglądali
sobie nawzajem, próbując w prawie dorosłych już chłopakach odnaleźć tych
przyjaciół sprzed lat.
Pedro już u Bojana nie mieszkał.
Rok po incydencie z Isabel kupił małe
mieszkanie i się tam przeniósł. Rzadko zachodził do Krkiciów, co najwżej wtedy,
kiedy nie było w domu Isabel, i już nie mieli takiego kontaktu. Grali razem
dopóki nie dostali powołań do Barcelony C, a Bojan bardzo szybko awansował z
niej do B.
Ich drogi
się rozeszły.
W 2007
roku, czyli obecnie, Bojan grał już w pierwszym zespole.
Teraz się spotkali po raz pierwszy
po kilku latach.
-Nic się nie zmieniłeś-stwierdził z radosnym uśmiechem Bojan, kładąc przyjacielowi rękę na
ramieniu.
Kanaryjczyk
się równieżuśmiechnął.
-Ty też nie.
-To teraz będziemy się widywać częściej! Chodź, jedziesz ze
mną na obiad do nas! Rodzice się ucieszą z pewnością, a my nadrobimy te
wszystkie lata.
-A twoja siostra?-ostrożnie zapytał Rodriguez.
-Isabel? Dalej jest tak podła jak była - Krkic westchnął - dalej
ciągle się kłócimy, więc nie oczekuj cudów. Mózg jej się wcale nie rozwinął,
ale jakoś sobie poradzimy. Może cię nie pozna.
Wesoła informacja
Bojana rozbawiła Pedrita, więc obaj z dobrymi humorami wsiedli do auta.
Gdy wysiedli z samochodu,kierując
się do drzwi, zauważyli dziewczynę niosącą dość dużą siatkę. Miała taki sam
kolor włosów jak Bojan i tak samo niesforną grzywkę opadającą jej na czoło,
mimo starań właścicielki włosów.
-No i masz! Już ją przyniosło -jęknął Bojan.
-Isabel?-ciche pytanie Pedro sprowadziło Krkicia na ziemię
-Taak. Nie wiem jak to przeżyjemy! Myślałem, że jest w
szkole.
Spotkali się z
bliźniaczką Półserba w bramce.
-Po co to niesiesz, Isabel?-zapytał zrezygnowany Bojan.
-Kupiłam ciasto, dziś przychodzą moje koleżanki!-zmierzyła wzrokiem brata.
-To ciasto nie będzie tylko dla nich-Bojan z szerokim
uśmiechempopatrzył na Pedro.-ja też mam gościa.
Isabel popatrzyła wyniośle na chłopaka by zmiażdżyć go jakimś złośliwym
powitaniem.
Zamarła jednak w pół ruchu. To nie był żaden z kolegów Bojana ze
szkoły, ani tym bardziej z drużyny, z których kilku najbardziej znanych, o
dziwo, szanowała.
To musiał być któryś z kolegów z dawnej szkółki piłkarskiej, którzy już jej
bliźniaka nie odwiedzali. Isabel pierwszy raz w życiu nie wiedziała co zrobić.
Znała tą twarz i czuła że ma z nią związane jakieś niemiłe wspomnienie.
Oczy chłopaka przenikliwie
na nią patrzyły, jakby się
domyślał o czym dziewczyna myśli.
-Jeśli nie jesteś zachwycona moim widokiem, to nie musisz się
witać-zadrżała na dźwięk jego głosu. Isabel Krkić Perez nigdy nie zapomina.
Znała go, musiała się tylko upewnić jak się nazywa.
Bojan z wahaniem spojrzał na siostrę i dał jej wzrokiem
znak, żeby nie odwaliła niczego
głupiego.
-chodź-pociągnął kolegę za rękaw koszulki z logo Barcelony.
Wolał nie czekać, aż jego
siostrunie rozwinie cały wachlarz swoich umiejętności.
Ku wielkiej uldze Bojana, w domu byli już jego rodzice.
-Co tak późno dzisiaj, synku! Czekamy na ciebie z obiadem,
idź, umyj ręce!
Bojan zaśmiał się, słysząc głos mamy, dochodzący z kuchni.
Pociągnął za sobą przyjaciela do łazienki i obaj
szybko umyli ręce.
-Mamo...Nie wiem, czy pamiętasz,
a powinnaś-zaczął z uśmiechem.
-Powinnam?-mama bliźniaków kładła na stole talerze.
Bojan spojrzał z rozbawieniem na nieco zakłopotaną minę Pedrita.
-Nie uwierzysz kogo dziś spotkałem-wypchnął przyjaciela do
przodu-mój najlepszy przyjaciel, Pedro...
-Dzień dobry-niepewnie przywitał się Rodriguez, a mama kumpla wyściskała go. To serdeczne
powitanie było miłe. Chłopak poczuł się pewniej, choć czuł, że ma czerwone z
emocji uszy.
Siedli
przy stole, by zjeść zupę.
-ISABEL, ile mam cię wołać żebyś łaskawie zeszła na
obiad?-zawołała pani Krkic.
Piłkarze spojrzeli po
sobie. W końcu dało się słyszeć narzekanie i kroki bliźniaczki Bojana.
-No wreszcie, usiądź tu, koło Pedro, zupę masz tutaj.
Isabel drgnęła i wyniośle spojrzała na Kanaryjczyka. Pedro? A
kto to jest?
Zasiadła na wskazanym miejscu nie będąc tym zachwycona.
Biorąc łyżkę, przypadkiem
zetknęła się z jego ręką. I zaraz odskoczyła.
Mgliste wspomnienie jakiejś kłótni... Czy on chciał wtedy
pomóc? Wkurzało ją zawsze, że ten chłopak patrzył na nią takim wzrokiem, jakby
rozumiał dokładnie jej myśli i motywy działań. Mieszkał tu... Tak, to on. Skończyła jeść i podniosła się,
strącając łyżkę.
Kanaryjczyk szybko ją
podniósł.
-Proszę-nieśmiały uśmiech w połączeniu z tym głosem był dla niej nieznośny.
-Uważaj jak siedzisz!-warknęła, nie zadając sobie trudu podziękowania. Rzuciła
jakieś słówko w stronę brata i wyszła z kuchni krokiem księżniczki.
-Idiotka-odezwał się po chwili Bojan.
-Nie, nie. Po prostu
sobie mnie przypomniała. Nie wie jak się zachować.-zaoponował Pedro. Pamiętna sytuacja sprzed pięciu
lat stanęła mu jak żywa przed oczami.
-No co ty, chyba nie będziesz jej bronił-Bojan z
niedowierzaniem przyjrzał się
spokojnej twarzy przyjaciela.
Isabel rozmowę słyszała jeszcze ze schodów.
-Znowu! -zacisnęła ręce ze złości-jak on to robi?!
Tupnęła nogą i pobiegła do swojego pokoju. Przyjaciel brata
działał jej wybitnie na nerwy.
Miłosne rozterki nastolatki
Isabel chodziła nerwowo po swoim pokoju, mamrocząc jakieś
mało cenzuralne słowa pod nosem. Nie mogła uwierzyć w to, co się stało, że dała
się tak nabrać. Ze złością kopnęła leżący na podłodze dywanik, aż potoczył się
pod łóżko. Nie obchodziło jej to. Chciało jej się wyć z rozpaczy, że okazała
się kolejną pustą idiotką w wachlarzu zdobyczy.
Usiadła przy toaletce i
spojrzała na swoje odbicie.
- Co jest ze mną nie tak? –
zapytała samą siebie. Lustro raczej nie potrafiło jej odpowiedzieć na to
pytanie, zresztą, nawet jej nie oczekiwała, bo w głębi serca doskonale znała
odpowiedź. Była zbyt naiwna, nawet jak się ma trzynaście lat, to człowiek
potrafi przeżyć załamanie miłosne. A Isabel właśnie je przechodziła. Z całym
jego ogromem i rozmachem. Czuła dziwną przyjemność w ciągłym rozpamiętywaniu
swojej porażki, w przypominaniu sobie, jak dała się wystrychnąć na dudka.
Zawsze uważała, że masochizm jest zjawiskiem całkowicie negatywnym, no cóż,
ludzie zmieniają swoje poglądy, więc ona też może. Potrzebowała czegoś, co
sprawi, że znów będzie mogła się poczuć jak niezdobyta i wspaniała Isabel
Catalina Krkic Perez. Przebiegła myślami odpowiednie opcje. Zakupy odpadały,
mogłaby spotkać tego idiotę Marco, jak obściskuje się z Kirą, jej koleżanką, to
znaczy osobą, którą Isabel uważała do tej pory za swoją koleżankę. I brutalnie
się zawiodła na tej wierze. Zamknięcie się w pokoju z olbrzymią porcją lodów i
jakimś wyciskaczem łez też ją nie zadowoliło. Wypadła z pokoju i z tupotem
zbiegła ze schodów.
- Isabel? Ile razy prosiłem,
żebyś schodziła trochę ciszej z tych schodów? – słowa ojca sprawiły, że
momentalnie się zatrzymała – słowo daję, czasami zachowujesz się jak małe
dziecko.
Zawrzała, aż poczuła gorąco na
twarzy. Ona dzieckiem??? Ruszyła z furią w stronę salonu, gdzie zebrała się
reszta rodziny. Rodzice oglądali telewizję a jej śmieszny brat Bojan i jego
równie śmieszny kolega odrabiali lekcje. Nie obchodziło jej, że awantura
odbędzie się w obecności Pedro, nie pierwsza i z pewnością nie ostatnia, jakiej
będzie świadkiem w tym domu. Jeśli chce tu mieszkać, to niech się lepiej
przyzwyczai.
- Nie jestem dzieckiem, tato –
wrzasnęła, aż chłopcy podnieśli wzrok znad książek – czy nawet moje schodzenie
ze schodów cię denerwuje? Wszystko, co robię, jest nie tak.
- Isabel, natychmiast się
uspokój – matka też podniosła głos – jak się zwracasz do ojca?
- Jak to jak? Przecież
normalnie – odwróciła się w stronę brata i jego kolegi – a wy co się tak
patrzycie?
- Właśnie oglądamy
przedstawienie, jak robisz z siebie idiotkę o byle pierdołę –Bojan zaśmiał się
drwiąco i wrócił do książki. Słowa brata znów podniosły jej ciśnienie. Już
otwierała usta, żeby mu odszczeknąć, kiedy jej spojrzenie spotkało się ze
wzrokiem Pedro. Wrzask zamarł jej w gardle. Trwało to tylko parę sekund, ale ją
zatkało. On patrzył na nią…jakby się nad nią litował, jakby jej współczuł. Nie
odzywał się, tylko patrzył. Wwiercał się w jej mózg, poczuła go w swoim sercu,
gdzie dotknął jakiejś struny, której nikt wcześniej nie obnażył.
- Isabel, masz nam jeszcze coś
do powiedzenia? – głos ojca przerwał tą wymianę spojrzeń, a dziewczyna
otrząsnęła się. Spojrzała trochę nieprzytomnie po obecnych.
- Przepraszam, tato –
wymamrotała i uciekła na górę, bojąc się, że jeśli zostanie tam choć chwilkę
dłużej, to się po prostu rozklei. I wtedy rzeczywiście będą mogli mówić o niej,
że zachowuje się jak gówniarz.
Co się z nią działo??? Nie
mogła się jakoś ostatnio odnaleźć, robiła awantury o byle co. Wszystko jej
przeszkadzało, ze wszystkimi walczyła, choć przypominało jej to walkę z wiatrem,
bo zazwyczaj przegrywała, tak jak na przykład dzisiaj. Wiedziała, że zawsze
będzie potem przepraszać, ale nie mogła się powstrzymać przed powiedzeniem o
jedno słowo za dużo. Zadrżała, kiedy przypomniała sobie to wręcz niszczące
uczucie złości, jakie coraz częściej ją ogarniało ostatnimi czasy. Coś czuła,
że pewnego dnia może ją to zaprowadzić do sytuacji, w której zwykłe
„przepraszam” może nie wystarczyć…
Kilka dni później wróciła do
domu po najgorszym dniu jej życia. Kira chodziła dumnie po szkole, obnosząc się
nowym pierścionkiem od „swojego misia Marco”. Isabel skręcało w duchu ze
złości, ale nie dała się sprowokować, nawet wtedy, kiedy Kira pomachała jej
wspomnianym pierścionkiem przed oczami.
- Ładny, nieprawdaż? – cwany
uśmiech na jej twarzy sprawił, że Isabel miała ochotę zawyć albo uderzyć, albo
zrobić cokolwiek, żeby zetrzeć go z jej gęby. Zrobiła rzecz najlepszą z
możliwych.
- Oczywiście, że ładny –
powiedziała spokojnie – zapytaj Marco, ile dziewczyn nosiło go przed tobą, może
u ciebie zagrzeje trochę dłużej miejsca. Powodzenia, Kira i nie przychodź do
mnie kiedy ten niedorobiony Casanova kopnie cię w tyłek – wyminęła oburzoną
dziewczynę i pomaszerowała do domu. Po drodze, lekko oślepiona łzami (no co,
nikt jej nie zabronił płakać nad swoją naiwnością), nie zauważyła wystającego
fragmentu chodnika i upadła ocierając sobie rękę i kolano. Teraz przynajmniej
nikt w domu nie domyśli się, że płakała z innego powodu, niż ból w zranionych
miejscach.
Tymczasem dom świecił pustką.
Dopiero, gdy szła na górę do siebie, spotkała Pedro.
- Cześć – rzucił w jej stronę,
ale po chwili zobaczył jej rany – Boże, coś ty robiła?
- Bawiłam się z tygrysem i
mnie pokiereszował – odparła zgryźliwie, jednocześnie sycząc z bólu – nie masz
czegoś innego do roboty, oprócz głupiego dopytywania się o rzeczy oczywiste?
- Po prostu chciałem być miły.
- To na przyszłość się tak nie
wysilaj.
Chłopak tylko na nią spojrzał,
a ona znów poczuła, że zaczyna się czerwienić. Rozwścieczyło ją to jeszcze
bardziej.
- I co się gapisz? – warknęła,
po czym w końcu go wyminęła i pokuśtykała do siebie.
Spędziła całe popołudnie
słuchając muzyki i leżąc na łóżku z obolałą nogą i ręką. Nie zeszła na kolację,
bo nie była głodna. Chciała tylko, żeby jej myśli przestały tak szaleńczo
wirować jej głowie. Najlepiej, żeby się całkowicie usunęły. Nie myśleć o
niczym, jaka cudowna perspektywa. Isabel właśnie zaczęła wyrzucać ze swojej
głowy wszystkie sprawy, pragnąc osiągnąć stopień całkowitego wyciszenia, kiedy
usłyszała pukanie do drzwi.
- Czego tam? – wrzasnęła, zła,
że się jej przeszkadza. Przez drzwi zajrzała mama – ładnie to tak witać gości?
– łagodnie zbeształa córkę podchodząc do łóżka – źle się czujesz? Pedro mówił,
że miałaś jakiś wypadek.
- Nie wypadek, tylko upadek,
nie uważałam, jak idę, i wywaliłam się na chodniku. Trochę boli mnie noga –
wskazała na obolałe kolano.
Pani Krkic szybko się tym
zajęła. Po chwili ból nieco zelżał,
Isabel po raz pierwszy w życiu ucieszyła się, że jej matka jest pielęgniarką.
- Dziękuję, mamo – pocałowała
matkę w policzek, a ta uśmiechnęła się do niej – nie ma za co, kochanie.
Powinnaś podziękować też Pedro, naprawdę martwił się o ciebie, kiedy nie
zeszłaś na kolację – posłała córce całusa i wyszła z pokoju.
No tak, podziękowanie dla
Pedro. Isabel niezbyt chętnie używała słów, proszę, przepraszam, dziękuję,
chyba, że było jej to na rękę. Westchnęła. Sama czuła, że stanowczo przesadziła
dziś podczas rozmowy z kolegą brata, zresztą, za każdym razem, kiedy się
widzieli, nigdy nie była wzorem dobrego wychowania. A więc oprócz słowa
„dziękuję”, należeć mu się będą też słowa „przepraszam, nawet bardzo
przepraszam”.
Powoli pokuśtykała na drugą
stronę korytarza, gdzie mieściło się sanktuarium chłopaków. Dawno tu nie była.
Właściwie, jeszcze zanim sprowadził się tutaj Pedro. Zapukała i usłyszawszy
ciche „proszę”, weszła do środka.
- Tak? – siedział przy biurku,
malując coś na kartce bloku. Z zaciekawieniem podeszła i zerknęła mu przez ramię.
- Ty to namalowałeś? – ze
zdumieniem patrzyła na portret jej brata, oczywiście w nieodłączną piłką przy
nodze. Rysunek świetnie oddawał rzeczywistość, patrzyła niemal na fotografię
Bojana, z wielkim bananem na twarzy. Widać było nawet jego końskie zęby.
- To nic wielkiego, lubię od
czasu do czasu coś pomalować – lekko zasłonił rysunek ręką, a ona
oprzytomniała. Boże, zachowuje się jak idiotka. A on tylko na nią patrzył, z
tym swoim przeszywającym spojrzeniem. Poczuła, że palą ją policzki i postanowiła
szybko załatwić sprawę, z którą przyszła.
- Właściwie dobrze, że nie ma
Bojana – zaczęła, a on na jej słowa tylko uniósł brew, znów się speszyła – to
znaczy, chciałam z tobą porozmawiać na osobności. I podziękować, mama mówiła,
że się o mnie martwiłeś dziś wieczorem, przyszła do mnie spytać, czy wszystko w
porządku i opatrzyła mi nogę – pokazała owinięte kolano jako dowód – dziękuję.
- To nic takiego – wzruszył
lekko ramionami – trzeba dbać o współmieszkańców.
- I jeszcze chciałam cię
przeprosić – palnęła szybko, jego brew powędrowała jeszcze wyżej.
- Naprawdę A to nowość w twoim
wykonaniu.
- Naprawdę jest mi przykro.
Miałam dziś przeparszywy dzień i skrupiło się na tobie.
- Musisz ostatnio mieć same
parszywe dni, Izzy – nie do wiary, ona go przeprasza, a on z niej kpi w żywe
oczy!!! Znów poczuła, że podnosi jej się ciśnienie.
- Nie twoja sprawa, kiedy mam
złe dni, a kiedy nie, przeprosiłam przecież. Tyle miałam ci do powiedzenia. Na
razie – skierowała się w stronę drzwi, kiedy jego następne słowa zatrzymały ją
momentalnie na miejscu – widziałem dziś twojego kolegę Marca z jakąś blondynką,
czyżby kryzys w waszym związku???
Odwróciła się w jego stronę,
mierząc go wściekłym spojrzeniem. Śmiał się z niej, bezczelnie się śmiał!!!
Głos rozsądku całkowicie został zdominowany przez furię, która całkowicie
pozbawiła ją logicznego myślenia. Gdyby postarała się uspokoić, znów wyciszyć,
może to wszystko skończyłoby się inaczej. Ale nie, Isabel zawsze musiała mieć
ostatnie słowo.
- Jak śmiesz!!! – wysyczała
przez zaciśnięte zęby, podchodząc bliżej. Dźgnęła go palcem w pierś, aż się
cofnął razem z krzesłem – nienawidzę cię, nienawidzę – powtarzała jak mantrę –
wynoś się stąd, zejdź mi z oczu!!!
Kiedy tylko wypowiedziała
ostatnie słowa, złapała się za buzię. Dopiero teraz poczuła, że po jej twarzy
płyną łzy. A on stał przed nią, z oczami jak spodki, w których dostrzegła
olbrzymi żal, pustkę i coś jeszcze. Ból? Sama nie wiedziała, ale jeśli jej
słowa sprawiły mu taką przykrość, jak jej, gdy je wypowiedziała, to musiał czuć
się gorzej niż przepaskudnie, tak jak ona, albo i gorzej. Skuliła się nieco pod
jego spojrzeniem.
- Ja…nie chciałam… - wyjąkała,
ale on tylko podniósł rękę uciszając ją – ale powiedziałaś, widocznie nie
możesz mnie znieść w tym domu. Może to i lepiej, ja się stąd zmyję, może
wszystko wróci do normy pomiędzy tobą a Bojanem i rodzicami. Możesz wyjść? -
zapytał ją grzecznie – chciałbym się spakować.
- Pedro, ja…
- Proszę cię, wyjdź – nie
patrzył na nią, ale aż zadrżała, kiedy usłyszała jego głos. Posłusznie
skierowała się w stronę drzwi, idąc zupełnie jak automat, lewa prawa, lewa
prawa. Kiedy znalazła się w swoim pokoju, rzuciła się na łóżko z płaczem.
- Co ja najlepszego
narobiłam???!!!
Nowy lokator
Gdy Bojan wrócił do domu,
wszyscy byli już na nogach. Siedzieli w kuchni, pałaszując pysznie pachnącą
jajecznicę, zrobioną przez mamę.
Bojan poczuł, że jest głodny. Bananem podzielił się z
przyjacielem, ale i tak sam owoc by nie wystarczył. Jego mama zresztą zawsze
powtarzała, że śniadanie musi być porządne, żeby mały piłkarz miał siły na cały
dzień.
Nic dziwnego, że przez ten chwytliwy tekst, powtarzany
niemalże każdego dnia, Bojan pilnował, by jeść dobre śniadanie.
I tak zawsze był głodny.
-No, wróciłeś wreszcie-usłyszał śmiech mamy, gdy cichutko
umył rączki w łazience, jak przystało na grzecznego chłopca.-gdzie to byłeś tak
wcześnie rano?
Spokojnie wszedł do kuchni i usadowił się na krześle.
Odgarnął grzywkę i popatrzył na rodziców z uśmiechem.
-byłem u Pedro. Powiedziałem mu, że może z nami zamieszkać.
-i co?-zainteresował się tato, ukradkowo patrząc na mamę z
porozumiewawczą miną. To musiała być ważna przyjaźń, skoro mały Krkic już tak
rano popędził z tą informacją.-ucieszył się?
-pewnie!-Bojan junior uśmiechnął się szeroko, od ucha do
ucha-był bardzo zaskoczony! Ale kazał wam bardzo podziękować…
-czy to zaskoczenie miało coś wspólnego z tym, że
powiedziałeś mu to o siódmej rano?
-Nie!-oburzył się chłopak-Na pewno nie!
Rodzice roześmiali się z tego gorącego zaprzeczenia Bojana.
Tato pogłaskał go po głowie, a mama dała mu świeżo usmażone jajko.
-Kupimy zaraz drugie łóżko do twojego pokoju i myślę, ze dziś
wieczorem Pedro mógłby się wprowadzić do nas-uśmiechnęła się do synka.
Bojan mało nie zachłysnął się tą wiadomością.
-Mogę dać mu tą nową szafkę? Jeszcze nic tam nie schowałem!
-tak, przecież mu się przyda, gdzieś musi trzymać ubrania,
gdy będzie u nas mieszkał.
-Kto będzie u nas mieszkał?- w drzwiach pojawiła się Isabel i
spojrzała z niechęcią na brata.
Z Isabel rzecz miała się tak, że Bojan pragnął najlepiej
wsadzić ją do statku kosmicznego i wysłać na księżyc, najlepiej biletem
tylko w jedną stronę. Jeśliby ktokolwiek słyszał ich wspólne rozmowy, to by się
załamał. Niemożliwe, żeby mieli wspólne geny...
Ale teraz sytuacja była wyjątkowa, zakrawała na mission
imposible. Bojan odetchnął głęboko i zapukał do drzwi pokoju siostry.
- Proszę, proszę, któż to mnie nawiedził?
- Przyszedłem pogadać, interesy - wyjaśnił zwięźle i nie
czekając na zaproszenie, wparował do pokoju i zamknął za sobą drzwi.
- Nie przypominam sobie, bym pozwoliła ci wejść - Izzy stała
z rękami na biodrach, w tle leciała jakaś muzyka. Bojan ze zgrozą rozpoznał
jęki Bibera. Z żalem odrzucił pomysł o rakiecie i kosmosie, policzył do
dziesięciu i wypalił:
- Interes jest. i dobrze przemyśl, czy ci się to nie opłaca.
- To znaczy co? - roześmiała się z drwiną - sorki, brat, ale
mało jest rzeczy, które mogą mnie zainteresować z twojej strony.
- Dwieście euro.
- Co??? - Isabel otworzyła usta ze zdziwienia - co ty
knujesz, Bo? Jesteś największym dusigroszem, jakiego widział świat i nagle
proponujesz mi taką kasę?
- To dla mnie ważne - wyjaśnił krótko. Isabel podeszła do
łóżka i usiadła na nim, bratu wskazując miejsce na fotelu.
- No dobra, powiedzmy, że potrzebuję kasy, więc twój interes
może mi się przydać. Na czym będzie polegać moje zadanie?
Bojan pogratulował sobie w duchu i zaczął wyjaśniać siostrze
szczegóły...
- Mamo, jesteśmy - trzasnęły wejściowe drzwi, a w przedpokoju
rozległ się wrzask Bojana, lekko zasapanego, bo dźwigającego sporych rozmiarów
walizkę. Drugą, podobną, niósł Pedro.Po wypłaceniu łapówki siostrze (śliczne
dwieście euro :((( ) młody Krkic pognał pomóc w pakowaniu, a obecnie
przyprowadził kolegę do domu i od dziś Pedro oficjalnie może nazywać się jego
mieszkańcem.
- Cieszę się, że już jesteście, chłopcy, Pedro miło cię
poznać - mama Bojana uśmiechnęła się życzliwie - tato wróci dzisiaj później,
kolacja o siódmej, na razie macie wolne.Pokaż koledze, gdzie będzie spać,
rozpakujcie się, zobaczymy, czy coś jeszcze potrzeba.
- Dziękuję bardzo za zaproszenie, proszę pani, postaram się
nie sprawiać kłopotu - Pedro nie zdążył więcej powiedzieć, bo Bojan pociągnął
go w stronę schodów. Chłopcy wytaszczyli walizki na górę i stanęli u szczytu
schodów, żeby nieco odpocząć.
- A ja myślałem, że mam tylko kilka rzeczy - wydyszał Pedro.
- No - Bojan dyszał obok - trochę ciężkie te kilka rzeczy,
chłopie. Dobra, niesiemy dalej, nasz pokój jest przy końcu korytarza.
- A więc macie jeszcze trochę do pokonania - rozległ się głos
Isabel. Chłopcy nawet nie słyszeli, kiedy wyszła ze swojego pokoju i teraz
stała w przejściu, z tym swoim kpiącym uśmieszkiem na twarzy, którego Bojan z
całego serca nie znosił.
- Widzę, że nowy lokator przybył - obrzuciła wzrokiem nieco
podniszczone rzeczy Pedro - to...miło.
Bojan posłał jej znaczące spojrzenie i wymówił bezgłośnie
jedno słowo "kasa". Isabel nie była głupia, więc szybko załapała, o
co chodzi. Zgodziła się na umowę, będzie miła dla Pedro a Bojan będzie
miły dla jej portfela. Proste.
- To może ja się przywitam - podeszła do Pedro, do tej pory
stojącego w onieśmieleniu i podała mu rękę, którą uścisnął.
- Isabel jestem, niestety ten obok ciebie to mój brat -
wyjaśniła.
- Mam takie same zdanie o tobie, czarownico - wymruczał
Bojan. Isabel wspaniałomyślnie udała, że nie usłyszała.
- A ty pewnie jesteś Pedro, Bojan dużo o tobie opowiadał -
nie dodała, że akurat wtedy nie słuchała, ale Bojan aż truchlał, żeby siostra
nie wyskoczyła z czymś głupim.
- Cześć - w końcu wydusił z siebie Rozdiguez - miło cię
poznać. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, żebym tu zamieszał.
Isabel przywołała na twarz uśmiech numer sto czterdzieści
dziewięć, Bojan nieraz widział, jak go używała, kiedy kłamała w żywe oczy
jednocześnie wyglądając przy tym jak niewinny aniołek.
- Ależ skąd, fajnie będzie pogadać z kimś innym niż mój
braciszek.
Zabrzmiało to jak starannie nauczona lekcja. Bojan był pewny,
że jego szurnięta siostra, która słucha Bibera, tą kwestię ćwiczyła przed
lustrem.
- No to się cieszę, że nie masz nic przeciwko.
- Nic a nic - Isabel posłał kolejny wystudiowany uśmiech i
odegrała prawdziwie teatralną scenę ze sprawdzaniem godziny.
- O rety, to już tak późno - zawołała - umówiłam się z
koleżankami na zakupy, muszę wybrać w końcu mój nowy strój na pokaz - Bojan aż
jęknął w duchu, kiedy pomyślał o smętnym końcu jego dwustu euro, wydanych na
jakieś fatałaszki, on sam chciał je spożytkować na nową piłkę do nogi, stara
miała już swoje lata. No cóż, ten zakup musi jeszcze poczekać...
- To na razie, chłopaki - Isabel zbiegła ze śpiewem na ustach
ze schodów i po chwili trzasnęły wyjściowe drzwi. Jeszcze na ulicy słychać było
jej kroki.
- Twoja siostra jest...- Pedro szukał przez chwilę
odpowiedniego słowa - jak huragan połączony z czymś słodkim. Ile cię kosztowało
to przedstawienie, które odstawiła?
Bojan aż się potknął i walnął głową w ścianę słysząc słowa
kolegi.
- Skąd...??? Ja nic... - Pedro popatrzył na niego tak, że w
końcu wyznał - dwie stówy.
Rodriguez pokiwał głową - drogo, miałeś kupić sobie nową
piłkę, z tego co mi mówiłeś. A zapłaciłeś siostrze, żeby była dla mnie miła.
Nie wiem, czy mam się na ciebie obrazić, czy być ci wdzięczny.
- Chcesz znać moje zdanie? Zdecydowanie wdzięczny, nie wiesz,
co potrafi Isabel, kiedy ma te swoje humory.
-Dzięki za ostrzeżenie, będę pamiętał na przyszłość.
- Skąd wiedziałeś...???
- Że to wszystko pic na wodę? - Pedro roześmiał się niewesoło
- Bojan, znam cię, aż ci kostki zbielały, kiedy tylko ją zobaczyłeś, zresztą,
zbyt wielu ludzi próbowało mnie w ten sposób załatwić i teraz potrafię
rozpoznać takie zachowania z daleka. Może to wcale nie był taki dobry pomysł z
tym zamieszkaniem tutaj...
- To był wspaniały pomysł i moja siostra nie ma tu nic do
gadania - przerwał mu Bojan - nie wracasz do internatu, wybij to sobie z głowy.
A z Isabel jakoś sobie razem poradzimy, rodzice nam pomogą. Nie będzie smarkata
nam życia utrudniać.
- Bojan, przecież to twój bliźniak, więc ty też jesteś
smarkaczem.
- Wierz mi, bycie smarkaczem jest stopniowalne, a Isabel
znajduje się na samym dole tej skali -młody Krkic chwycił walizki do ręki -
chodź, rozpakujmy się w końcu, potem pokażę ci dom. Mamy wolne co najmniej do
siódmej, póki Isabel nie wróci. Potem pójdziemy pokopać.
- No dobra, prowadź, mistrzu - Pedro też chwycił rączkę i
pomaszerował za Bojanem.
Przyjaciele z La Masii
W
sercu Barcelony był jeden skromny budynek... jednak każdy, kto przybywał pod
Camp Nou i szedł drogą koło Mini Estadi, nie zapominał, by zatrzymać się i
tutaj.
Budynek był kamienny i całkiem niepozorny. Doskonale
pasowała do niego nazwa- po prostu Farma.
Ktoś, kto widział go po raz pierwszy, nie mógł uwierzyć,
że przewinęły się przez niego tysiące młodych piłkarzy.
Piłkarzy Blaugrany.
Nie mogło być inaczej, skoro to była właśnie La Masia.
Na boiskach za starym budynkiem nie było nikogo. Na
pierwszy rzut oka. Dokładny obserwator mógł zauważyć jednak w kącie
jednego z mniejszych obiektów dwóch małych chłopców z
zakurzoną piłką. Była bardzo stara, ale trzymała się jeszcze.
Grali nią widocznie nie mając innej. Jeden z chłopców
spróbował właśnie wyminąć drugiego i pędził szybko na bramkę. Oczywiście piłka
wylądowała w siatce, gdyż na pozycji bramkarza nie było nikogo.
-łooooaaa! udało się! - z rozwichrzona grzywką podbiegł do
kolegi i wskoczył mu w ramiona.
Poklepali się po plecach i podeszli razem po piłkę do
bramki.
Zabrzmiał dzwon z pobliskiego kościoła.
Niszy z chłopców skrzywił się nieco smutniejąc na jego
dźwięk.
-Bo...muszę już iść.
Jego towarzysz z rozmachem wyciągnął piłkę z siatki i
stanął przed przyjacielem naburmuszoną miną. Założył ręce z oburzeniem.
-Już?!
-tak, wiesz przecież ... Obiady w la Masii tak są.
-ech...-posmutniał ten drugi.
-Nie przyzwyczaiłem się jeszcze do tej kuchni Bojan.
-Nie smakuje ci?
-Na Kanarach jedliśmy więcej ryb. Tu jest mięso i paella
której nie znoszę!
-mój tato woli jak gotuje mama. Serbskie potrawy są
okropne-skrzywił się Bojan, syn Serba, byłego piłkarza.
Ruszyli powoli w stronę wyjścia. Zamknęli bramkę boiska i
skierowali się w stronę budynku La Masii.
-Nie lubię jak musisz iść tak wcześnie. Szczególnie
wieczorem! Ja mogę siedzieć do późnej nocy, dopóki tata mnie nie zawoła, a ty
musisz iść o dziewiątej.
-Bojan, nic na to nie poradzę! To też mi przeszkadza...
Doszli do końca alejki wyłożonej żwirem. Bojan zły
spojrzał spod byka na uchylone, wysokie drzwi szkółki, a jednocześnie
internatu.
Odgarnął brązowa grzywkę i spojrzał z smutnym uśmiechem na
Kanaryjczyka. Przyjaciel był od niego niższy i w ogóle był bardzo drobny.
Zresztą jak on sam. Miał jednak bardzo sympatyczną twarz.
-Smacznego. Wracaj szybko.
-dzięki-przyjaciel go uściskał i poklepał piłkę z
czułością, jaka znali tylko piłkarze, zafascynowani magią futbolu.
Odwrócił się i pobiegł do budynku.
-Pedro!!! -usłyszał jeszcze wrzask przyjaciela.
-co?-odkrzyknął, osłaniając opalona ręką oczy od słońca.
-przyjdź na plac po obiedzie!
-jasne-pomachał mu i krzywiąc się, z wysiłkiem odsunął
kawałek ciężkich drzwi, sporo od niego wyższych i wszedł do środka.
Bojan jeszcze stał i patrzył, jak drobna figurka jego
przyjaciela znika za ciężkimi drzwiami La Masii.
W całym
domu rozchodził się cudowny aromat kolacji.Wspaniałe zapachy sprawiły, że
Bojanowi zaburczało w brzuchu. Zszedł więc na dół, gdzie w kuchni właśnie
królowała jego matka, niezrównana kucharka. Pani Krkic pracowała jako
pielęgniarka w pobliskim szpitalu, ale praca nie przeszkadzała jej absolutnie w
zajmowaniu się domem. Bojan dopiero niedawno zaczął dostrzegać wielkie
poświęcenie matki, kiedy odwiedził parę domów swoich kolegów. Niebo a ziemia w
porównaniu z jego własnym.
Matka
właśnie wyjmowała coś z piekarnika. Uśmiechnęła się,widząc syna.
- Myj ręce
i wołaj siostrę, zaraz siadamy do stołu.
Podszedł
do schodów i wrzasnął – ISABEL, KOLACJA!!!
- Co się
drzesz, przecież nikt tu nie jest głuchy – jego siostra objawiła się tuż za
nim, aż podskoczył. Uśmiechnęła się złośliwie –mały Bojanek się przestraszył?
- Jak
człowiek zobaczy czarownicę we własnym domu – z satysfakcją stwierdził, że
twarz Isabel zmieniła kolor na czerwony – masz za swoje, czarownico – wyszeptał
jej do ucha mijając ją w drodze do jadalni.Obdarzyła go wściekłym spojrzeniem.
- Isabel,
Bojan, uspokójcie mi się w tej chwili, zachowujecie się jak małe dzieci.
To on/ona
zaczął/zaczęła – rodzeństwo słysząc naganę od ojca w tym samym momencie chciało
zaprotestować, ale wyszło dosyć komicznie. Pan Krkic uśmiechnął się lekko pod
nosem – przynajmniej czasem jesteście w czymś zgodni.
Wstał od
stołu, żeby pomóc żonie w niesieniu półmisków do stołu, w tym czasie Ana
wystawiła język bratu.
Bojan w
tej bitwie musiał uznać wyższość siostry. Isabel uwielbiała stawiać na swoim,
dlatego teraz uśmiechnęła się tryumfalnie w stronę brata. Cynizm w czystej
postaci. Bojan nieraz zastanawiał się, czy on też ma taki wredny wyraz twarzy,
jak jego siostra. Miał nadzieję, że nie, wystarczy,że codziennie musiał oglądać
swoją damską wersję siedzącą przy stole naprzeciwko niego. Tak, posiadanie
bliźniaka i to w dodatku rodzaju żeńskiego nie było niczym przyjemnym.
Isabel
właśnie rozprawiała z ożywieniem o zbliżającej się imprezie szkolnej, na której
ma zaprezentować swój układ taneczny. Potrzebowała tylko kasy na nowy kostium.
Bojan
patrzył, jak jego siostra używa całego arsenału sztuczek, żeby wyciągnąć od
rodziców pieniądze. Od trzepotania rzęsami po próby płaczu, nic jednak to nie
dało. Rodzice byli nieugięci.
- Nie
pójdę w starym kostiumie, nie ma mowy – Isabel, wściekła,rzuciła serwetkę na
stół i wybiegła z jadalni. Podobne sceny powtarzały się tak często w tym domu,
że Bojan się już do nich przyzwyczaił. Spokojnie jadł kolację,podczas gdy jego
rodzice spojrzeli po sobie.
- Czy my
też tacy byliśmy w jej wieku? – mama wyglądała na dosyć zmartwioną – to młode
pokolenie coraz bardziej mnie przeraża.
- Mnie
też, kochanie, mnie też – mąż poklepał ją po ręce.
-
Przejdzie jej, jak zawsze, podąsa się i tyle – Bojan wtrącił się do rozmowy
rodziców – dobrze jej to zrobi.
- Bojan,
nie zaczynaj znowu ty.
-
Przepraszam, tato.
Rodzice
zaczęli rozmawiać na inne tematy, a Bojan odpłynął myślami. Układał plany na
jutro. Rano trening, potem spotkanie z Pedrito. Już się cieszył, choć wiedział,
że kolega będzie musiał znów wcześniej uciekać do internatu, jeśli chciał nadal
tam mieszkać. Bojan aż pokręcił głową nad taką niesprawiedliwością losu. Gdyby
tylko móc zrobić coś, żeby Pedro mógł mieć więcej wolnego, i nie musiał
przybiegać na każde wołanie gwizdka…
Nagle
przyszedł mu do głowy pomysł, cudownie prosty, tak prosty, że aż się walnął w
czoło, że wcześniej na niego nie wpadł.
- Bojan,
co się dzieje?
- Mamo,
tato, muszę was o coś zapytać.
- Jeśli
chodzi o pieniądze, to odpowiedź jest taka sama jak dla twojej siostry,
dostajecie kieszonkowe i to dosyć spore, więc…
- Nie
chodzi o pieniądze, tato – pokrótce przedstawił im swój plan, naprędce
dopracowując szczegóły. Wszystko idealnie pasowało. Pedro mógł zamieszkać u
nich, mieli duży dom, były wakacje, więc odpadał problem szkoły, zresztą
budynek szkolny znajdował się całkiem niedaleko.
- To
świetny chłopiec, mamo, cichy, spokojny, na pewno wam się spodoba – Bojan
zamilkł na chwilę czekając na decyzję rodziców.
- Cóż… -
tata spojrzał na mamę, niezdecydowany – widzę, że już wszystko zaplanowałeś,
łącznie z zakwaterowaniem.
- Tato, proszę
cię, zgódź się.
- Ja się
zgadzam – mama niespodziewanie udzieliła swego poparcia – biedny chłopiec, z
dala od domu i rodziny, jak on sobie sam radzi,pewnie mu jest ciężko. Kochanie,
myślę, że powinniśmy go zaprosić do nas.
- No
dobrze, skoro wam na tym zależy – Bojan uśmiechnął się od ucha do ucha, ale po
chwili mina mu zrzedła, kiedy usłyszał następne słowa ojca – teraz trzeba
przekonać Isabel…
***
Następnego
dnia rano Bojan obudził się rano z wielkim uśmiechem na buzi.
Wszyscy
jeszcze spali, bo to była sobota.
Szybciutko
się ubrał i wziął do ręki banana, nie chciał jeść śniadania. Spieszył się do
przyjaciela z radosną wieścią. Założył adidasy i puścił się pędem trzy ulice
dalej, do kamiennej La Masii.
Ulice były
jeszcze puste i ciche, nikogo przecież przed siódma w kompleksie Ciudad
Deportiva nie mogło być.
Bojana
niosły skrzydła szczęścia, tak bardzo chciał zakomunikować przyjacielowi, że
może opuścić ten okropny internat...
Był tam
kiedyś. Po kilku chłopców w jednym pokoju, wspólne jedzenie...Zero prywatności.
W końcu
ujrzał znajomy budynek, skręcił w bramę i zastał ja zamkniętą.
Nie miał
czasu na czekanie, wsadził banana w zęby i przeprawił się przez siatkę.
Obszedł
Dom dookoła i stanął pod oknem, które, jak wiedział, było Pedrito.
-PEDRO!
Cisza.
-PEDRO!
RODRIGUEZ!!!
W końcu
otworzyło się.
-KTO SIĘ
DRZE?-ujrzał jak zagniewana twarz Kanaryjczyka zmienia się diametralnie na jego
widok-a, to ty..Bojan? Co tu robisz? Wszyscy jeszcze śpią!
-zejdź na
dół, muszę ci coś powiedzieć.
Kanaryjczyk
bez słowa zniknął z ona, a jakieś pięć minut później, zjawił się przy drzwiach
wejściowych, patrząc z zainteresowaniem na banana i szczęśliwego kumpla.
-co
jest?-potargał i tak mierzwione od snu włosy, wlepiając w niego zaspany wzrok
-moi
rodzice zgodzili się żebyś mieszkał u nas! Rozumiesz?.
-yy-zaskoczyło
go to-aa..ale jak??
-normalnie,
pakujesz się, wychodzisz stąd i idziesz do nas, proste!
Pedro
chwile przetrawiał wiadomość.
Poprawił z
wahaniem niebieskie spodenki.
-Mogę?
naprawdę? Zostawić ten internat... Bojan, kocham cię-uściskał z radością
przyjaciela.
Był
szczęśliwy...oszołomiony, zmęczony,. ale szczęśliwy!
No więc, jest Prolog!!
Mamy nadzieję, że projekt
się wam podoba:) I, że będziecie czytać dalej:))
Postaramy się niedługo
dodać coś nowego:P
Pozdrawiamy!:)
Visca el Barca y Visca
Catalunya!
:)
Dwie dziewczyny, jeden klub, i nowy pomysł...
Na początku...
Żyły sobie na tym świecie dwie pasjonatki
piłki nożnej, i nie tylko, które postanowiły połączyć swe siły i pomysły,
aby stworzyć historię...
Grafitti i Dolenka - obie nowicjuszki w
świecie blogerów, z zapałem stawiające pierwsze kroki jako Autorki,
uwielbiające zieleń piłkarskich boisk, piękne akcje i bramki, walczące z
każdym, kto śmie twierdzić, że dziewczyny nie znają się na piłce nożnej. i
Oczywiście posiadające swoich boiskowych ulubieńców:)
Jeden klub...
Tylko Barca, zawsze w naszych sercach...
Bo dla nas to, coś więcej niż klub piłkarski, to
nasza radość, miłość, siła...
Nowy pomysł...
Oczywiście z piłkarzami FC Barcelony w tle, coś o
przyjaźni, pasji, poświęceniu i oczywiście miłości...
Zapraszamy niedługo na prolog i liczymy na szczere
komentarze.
A teraz słowa, które będą przez nas bardzo często
powtarzane:
VISCA EL BARCA Y VISCA CATALUNYA...
Subskrybuj:
Posty (Atom)