Rozwalona głowa Isabel stanowiła główny temat plotek i
rozmów, kiedy następnego dnia dziewczyna przekroczyła próg szkoły. Nie to, że
się tego nie spodziewała. Nie była głupia, ani naiwna, żeby wierzyć, że nocny
wypad pozostanie tajemnicą dla reszty uczniów, którzy mieli to wielkie
szczęście, że ostatnią noc spędzili spokojnie w domach. Nie zaskoczyło ją także
to, że nauczyciele wypytywali ją o rany na głowie z iście detektywistyczną
dokładnością. Z pewnością doszły ich słuchy o nalocie policyjnym na stare magazyny
za miastem, teraz tylko szukano winnych. Isabel trochę za późno się zorientowała,
że szczęście, które nie opuszczało ją do tej pory, może się nagle od niej
odwrócić.
- Upadłam, nic się nie stało, trochę tylko drasnęłam sobie
skórę na czole, uwierzyłaby pani, że ta część twarzy jest aż tak ukrwiona? Kto
by pomyślał, że wypłynie z takiego małego rozcięcia aż tyle krwi – paplanina
zawsze wychodziła jej dobrze, nie raz ratowała ją przed złymi ocenami, ale
teraz ratowała nie tylko jej dzienniczek, ale jej być albo nie być w tej
szkole. I w domu, pomyślała ponuro, nawet nie chcąc się zastanawiać, co by się
stało, gdyby o jej nocnej eskapadzie dowiedzieli się rodzice. Jak na razie
pozostawali w błogiej nieświadomości i Isabel wcale nie chciała pozbawiać ich
tego stanu. Jeśli chodzi o nauczycieli, to, choć patrzyli podejrzliwie na jej
głowę i pokaleczone ręce, to chyba jej wierzyli, co przyjęła z ulgą. Ale z
drugiej strony, przecież nie powiedziała nieprawdy. Przewróciła się, biegnąc.
Nikt jej nie pytał, czy ktoś jej w tym upadku nie pomagał, ani gdzie się to
odbyło.
Przez dwie pierwsze lekcje udało jej się z dobrym skutkiem
udawać, że rana nie boli, a oczy wcale jej się nie zamykają ze zmęczenia po
nieprzespanej nocy. Po trzeciej lekcji jednak nie wytrzymała. Zaszyła się w
kąciku w bibliotece, pewna, że choć przez chwilę będzie mieć spokój, ale
okazało się, że wpadła z deszczu pod rynnę.
Tabletka przeciwbólowa jeszcze nie zaczęła działać, kiedy
zorientowała się, że nie jest jedyną osobą, która szukała spokoju w osłoniętym
regałami z książkami kącie.
- Mogę? To chyba jedyna wolna strefa, gdzie można w spokoju
popracować. Muszę to dokończyć na jutro – dziewczyna, którą Isabel znała z
widzenia, ale nie kojarzyła jej imienia, nawet nie poczekała na odpowiedź, tylko
zamaszystym ruchem rzuciła swój plecak na sąsiednie krzesło i usiadła naprzeciw
przy okazji zagarniając dla siebie większą część stołu. Zanim Isabel się
zorientowała, jej towarzyszka wyciągnęła do niej rękę z uśmiechem od ucha do
ucha.
- My się jeszcze chyba nie znamy, to znaczy, ja wiem, kim ty
jesteś, ale ty mnie raczej nie znasz. Patricia Martinez, miło mi – Isabel
poczuła, jak jej nowa znajoma potrząsa jej ręką, niczym szmacianą zabawką ani
na chwilę nie przestając się uśmiechać.
- Mi również jest miło, Patricio – wykrztusiła, walcząc z
zawrotami głowy. Kiedy ta cholerna tabletka zacznie w końcu działać?...
- Mów mi Pati, kiedy ludzie odzywają się do mnie pełnym
imieniem, czuję, że coś przeskrobałam ,a dziś jeszcze nie zrobiłam nic złego.
Muszę to tylko dokończyć, bo jutro drukujemy nowy numer. Gazetki szkolnej –
dopowiedziała, widząc, że Isabel patrzy na nią trochę nieprzytomnym wzrokiem –
czytasz ją czasami?
- Jakoś się nie zdarzyło…
Czy ta głowa przestanie ją tak strasznie boleć? Isabel miała
ogromną ochotę po prostu uciec gdzieś, gdzie w końcu będzie mieć spokój, choć
na kilka minut, ale nie miała siły. Rany, ale była zmęczona…
Do jako takiej przytomności przywróciły ją dwie rzeczy. Po
pierwsze, plecak Pati wylądował z głuchym łoskotem na ziemi, co spowodowało
niezbyt cenzuralny okrzyk jego właścicielki. Isabel, która naprawdę miała
zamiar stamtąd się ulotnić, już wstawała, kiedy zza regału dobiegł ją głos,
którego nie chciała słyszeć już nigdy więcej. Momentalnie usiadła z powrotem.
- Jesteś pewien, że to sprawdzona informacja? Nie chciałabym
mieć w domu wizyty policji. Starzy by mnie zabili.
Isabel skuliła się w swoim kąciku tak, że prawie jej nie
było widać. Modliła się, żeby Kira nie odkryła jej obecności, przynajmniej nie
teraz, kiedy znajdowała się w tak pożałowania godnym stanie. Kira wygrała
wczoraj, ale Isabel przysięgła sobie, że nie da się więcej wodzić za nos, tak
jak do tej pory. Na pewno nie tej idiotce, która obecnie znajdowała się niecały
metr od niej, oddzielona tylko półką z książkami.
- Spoko, rozmawiałem ze znajomym, podobno nikogo nie
złapali, ale policja będzie baczniej kontrolować ten teren. Szkoda, to była
świetna melina.
Isabel skamieniała słysząc za sobą głos Marca. W
przeciwieństwie do Pati, która wyglądała, jakby nagle rozwarły się nad nią
bramy niebios, i nie bacząc na rozpaczliwe miny koleżanki, błyskawicznie
wyciągnęła z torebki notes i długopis.
- Wiem, fajne miejsce, ale ostatnio zaczęło tak przychodzić
o wiele za dużo nieodpowiednich ludzi. Na przykład wczoraj, ta Krkic, po co ją
tam zawlokłeś? Przecież wiedziałeś, że taka grzeczna córeczka tatusia nie
będzie się dobrze bawić na takiej imprezie.
- To chyba nie znasz Isabel, ją trzeba tylko
trochę…rozruszać.
Ja ci dam rozruch, ty pacanie z łaski, pomyślała mściwie
Isabel…
- Poza tym takie na pozór grzeczne potem okazują się
bardziej…no wiesz.
- Zboczeniec, myślisz tylko o jednym.
- Ale to jedno jest bardzo przyjemne, jak doskonale o tym
wiesz…
Pati zaklęła cicho, kiedy jej długopis odmówił
posłuszeństwa, a Isabel podziękowała niebiosom, że tego dnia nic jeszcze nie
jadła. Była pewna, że gdyby coś w tej chwili było w jej żołądku, natychmiast by
to zwróciła, kiedy dotarło niej odgłos, który trudno pomylić z jakimkolwiek
innym. Fuj!!! A ona kiedyś twierdziła, że nie ma na tym świecie nic lepszego od
pocałunków tego idioty! Fuj!!!!
W ostatniej chwili dała nura pod ławkę, kiedy Kira i Marc
przechodzili obok jej tymczasowego azylu. Zgoła niepotrzebnie, bo nawet nie
zwrócili uwagi na jej kącik. Zresztą, zobaczyliby tylko Pati, która niemal z
nosem przyklejonym do kartki papieru zawzięcie coś notowała.
- Możesz już wyjść, chyba sobie poszli.
- Chyba? Możesz sprawdzić dokładnie?
- Jestem pewna na sto procent.
Isabel w końcu wygramoliła się spod ławki i usiadła ciężko
na swoim miejscu. Po wczorajszym dniu nic ją nie mogło zdziwić, więc nie
powinna być zaskoczona faktem, że jej niby chłopak obściskiwał się z taką
szmatą, jak Kira, i to w miejscu, gdzie każdy mógł ich zobaczyć. Gdyby tylko ta
głowa przestała ją tak bardzo boleć, to może by się tym faktem bardziej
przejęła. Teraz marzyła tylko o tym, żeby uciszyć ten tępy młot, który raz za
razem rozlegał się pod jej czaszką.
- Byłaś tam, prawda?
- Gdzie?
- W tych magazynach. Opowiesz mi o tym?
Powoli przejechała rękami po twarzy i spomiędzy palców
spojrzała na Pati. Bardzo nie podobał jej się wyraz twarzy nowej koleżanki. Po
co niby chciałaby wiedzieć, co się tam zdarzyło?...Nagle oprzytomniała.
Gazeta!!!
- Nic ci nie powiem, zapomnij – chciała wstać, ale Pati
złapała ją za rękę – na pewno? Nie podam twojego nazwiska, po prostu napiszę,
że informacje mam od sprawdzonego źródła.
- Nie ma mowy!
- I przy okazji zemścisz się na tej dwójce…
Przez chwilę, jedną krótką chwilę kusiło ją, żeby się
zgodzić. Na szczęście tylko kusiło, a ona nie uległa. Wyszarpała rękę z uścisku
Pati i chwyciła swój plecaczek.
- Choć tyle mi zostało, żeby nie upodabniać się do tej bandy
idiotów – wysyczała wściekle. Zupełnie, jak dawna Isabel – nic ci nie powiem, a
jeśli gdziekolwiek zobaczę, albo usłyszę coś na temat tego, co tu usłyszałaś,
wtedy inaczej porozmawiamy. Nie było cię tu, nic nie usłyszałaś, jasne?
- Na pewno dobrze się czujesz? Może jednak pojedziemy na
pogotowie, żeby obejrzeli tą ranę?
- Nie tato, trochę boli, ale już i tak jest lepiej.
Isabel uśmiechnęła się do ojca i pochyliła głowę nad
talerzem, żeby uniknąć dalszych pytań.
- Rzeczywiście, może wizyta u lekarza to jednak dobry
pomysł. Jesteś dziś taka cicha, że to aż dziwne, prawda Bojan?
- Mamo, daj jej spokój…
Bojan wyglądał na tak samo niewyspanego, jak ona, ledwie
otwierał powieki. Dziwne, że rodzice jeszcze tego nie zauważyli. Na wszelki
wypadek Isabel szybko spałaszowała kolację i przeprosiwszy poszła do siebie na
górę. Nie minęło pięć minut, kiedy usłyszała pukanie do drzwi.
- I jak?
- Kiepsko…
Bojan usiadł obok niej na łóżku.
- Może rzeczywiście musisz jechać do lekarza, takie rany na
głowie mogą być niebezpieczne.
- Nic mi nie jest, przestań się nade mną rozczulać!
Powiedziała to trochę za ostro i od razu tego pożałowała –
przepraszam, nie chciałam być niemiła.
- Spoko, zdążyłem się przyzwyczaić, bo fakt, że jesteś dla
mnie miła, ciągle mnie zaskakuje – Bojan ledwo się uchylił, kiedy w jego stronę
poszybowała poduszka i ziewnął tak, że o mało nie złamał sobie szczęki – nie
wiem, jak ty, ale mi się chce spać. Mama mnie zabije, jak nie wyniosę śmieci,
więc chyba teraz się tym zajmę i idę w kimono. Tobie też radzę. Łap – podniósł
z podłogi poduszkę i odrzucił w stronę siostry – słyszę, jak mnie woła praca…
W tym samym momencie rozległ się głos ojca – Bojan,
śmieci!!!
- Widzisz? – skrzywił się, ale posłuszny wezwaniu
pomaszerował w stronę drzwi. Już je otwierał, kiedy Isabel go zawołała.
- Bojan?
- Co tam?
- Dziękuję…
Kiedy dwa dni później Isabel weszła do szkoły, od razu
zobaczyła, że większość uczniów chodzi z
kolorową gazetką w rękach. Serce jej stanęło, by zacząć bić po chwili w
szaleńczym tempie. A taka już była pewna, że cała afera została zażegnana w stu
procentach, że całkowicie zapomniała o Pati i jej wizji zrobienia artykułu na
temat tej cholernej imprezy. A więc jednak się odważyła…
Porwała jeden z egzemplarzy i zaczęła przewracać strony.
Mistrzostwo klubu szachowego ją nie interesowało, ani program koła
artystycznego. Zmarszczyła brwi, niepewna, czy czegoś nie przegapiła, i zaczęła
szukać jeszcze raz.
- Nic tam nie ma…
Odwróciła się zaskoczona, kiedy poczuła, że ktoś klepie ją
po plecach.
- Przynajmniej nic, na co nie zgadza się mój informator.
Pati uśmiechnęła się do niej – choć nadal myślę, że warto
byłoby utrzeć nosa tym zarozumialcom…
Zlokalizowanie na mapie starych magazynów nie było łatwe.
Jeszcze cięższym zadaniem było jako tako sprawdzić trasę, którą uciekała tamtej
nocy, a już najtrudniejszą rzeczą wsiąść
w autobus, który zawiózł ją w te rejony. Kiedy wysiadła na przystanku,
rozejrzała się niepewnie dokoła, nie bardzo wiedząc, dokąd dalej iść. Ale
wkrótce złapała kierunek. Szła coraz pewniej, co chwilę przypominając sobie
szczegóły, zadowolona, że nie musi błąkać się tutaj po zmroku. Teraz świeciło
słońce, mieszkańcy spacerowali uliczkami pozdrawiając się wzajemnie, i
przyjaźnie uśmiechali do każdego, kogo mijali. Do niej również. Gdyby wtedy
wiedziała, że mieszkają tu tacy sympatyczni ludzie, to może mniej by się bała.
Powoli weszła na ulicę, którą już w myślach nazywała swoją. To tutaj leżała, w
tym zaułku, poznała ten kształt płotu. A kawałek dalej znajdował się zakręt,
który pamiętała jak przez mgłę. Podeszła kilka metrów i sprawdziła.
Rzeczywiście, był. Od tego momentu film jej się urywał, bo wtedy zemdlała,
kiedy jej wybawca taszczył ją do domu, więc nie bardzo teraz wiedziała, gdzie
ma iść dalej. Przyszła tu jednak z konkretnym zamiarem, więc nie mogła się
teraz poddać. Ani tym bardziej uciec z podkulonym ogonem. Weszła w jedną
uliczkę, przeszła kilkaset metrów i zawróciła. Nie poznawała już teraz żadnego
domu, żadnego znaku, mówiącego jej, że idzie w dobrym kierunku. Dopiero przy
czwartej uliczce zobaczyła mały biały płotek przed domem, który na długo
zapadnie w jej pamięci.
- Cześć – wyjąkała nieśmiało, kiedy Pedro stanął drzwiach.
- Isabel? Co ty tutaj robisz, do licha?
Nie była naiwna, że zostanie przywitana z otwartymi
ramionami. Nawet na to nie liczyła. Ale nie spodziewała się czegoś takiego, jak
ten grymas ni to wściekłości, ni to rozpaczy na twarzy kolegi brata. Aż się
cofnęła.
- Przepraszam – zaśmiała się nerwowo – byłam w okolicy i
pomyślałam…
- Mało ci było doświadczeń z tą dzielnicą? To nie jest
miejsce dla ciebie. Nie zawsze znajdzie się ktoś, kto ci pomoże, więc nie
szwendaj się w takich miejscach – bezceremonialnie zmusił ją do wycofania się
na ścieżkę prowadzącą do domu i zamknął za sobą drzwi - Masz jak wrócić?
Dziwne uczucie ścisnęło jej serce, aż na chwilę zaparło jej
dech w piersi. Boleśnie upokorzona, że została potraktowana jak małe
rozpuszczone dziecko, przez chwilę miała zamiar po prostu odwrócić się na
pięcie i uciec stąd. Ale to nie było w jej stylu. Tak nigdy nie zachowywała się
Isabel Krkic Perez. Zresztą, miał rację. Nieraz widział, jak zachowywała się
niczym rozpuszczony bachor. I nic tego nie zmieni, niestety…
- Nie szwendam się, po prostu… - odetchnęła głęboko,
starając się, żeby w jej głosie nie było tego żalu, który czuła – po prostu
chciałam ci podziękować…
- Już to zrobiłaś, kiedy się żegnaliśmy, pamiętasz? –
przerwał jej dosyć brutalnie. Nie pamiętała. Prawdę powiedziawszy, była wtedy
tak rozkojarzona, że mało co kontaktowała. Zacisnęła jednak zęby i powoli
podała mu paczkę owiniętą kolorowym papierem. Nie przyjął. Stała jak idiotka z
wyciągniętą ręką, trzymając nieszczęsną paczkę, a on ani drgnął. Wolała nawet
na niego nie patrzeć, więc wbiła wzrok w rosnące obok drzwi kapryfolium.
- Proszę, weź…To tylko drobiazg, ale chciałabym, żebyś
wiedział, że naprawdę jestem ci wdzięczna za to, co zrobiłeś, że mi pomogłeś,
choć ja nie byłam dla ciebie zbyt miła – prezent niemiłosiernie ciążył jej w
rękach, ale uparcie trzymała go na jednym poziomie - ja wiem, że to nie może
tego naprawić, że to tylko rzecz, a ja ciebie zraniłam i w ogóle…
Nie wiadomo, jak skończyłoby się jej żałosne wystąpienie, gdyby
z głębi domu nie usłyszała zbliżających się kroków i po chwili drzwi, z taką
starannością zamknięte przez Pedro, otworzyły się na oścież. Osłupiała Isabel
zobaczyła młodą, śliczną dziewczynę o płomienno rudych włosach, teraz
pozostawionych w artystycznym nieładzie. Ślicznotka zeszła powoli ze schodów i
stanęła obok Pedro patrząc z zaciekawieniem na Isabel.
- Cześć, jesteś znajomą Pedrita? Nie mówił, że mamy mieć
gości.
- Elena, wracaj do środka…
- Ty tutaj mieszkasz? – niemal jednocześnie zapytała Isabel.
Mina Pedro mówiła wszystko, tak samo, jak rozwichrzona
fryzura tej całej Eleny i ta cała otoczka tajemniczości. Jeśliby litościwa
ziemia kiedykolwiek raczyłaby się rozstąpić przed jakąkolwiek istotą, to Isabel
gorąco sobie życzyła, żeby stało się to w tej właśnie chwili.
- Isabel, najlepiej będzie, jak już sobie pójdziesz.
Odprowadzić cię?
Czy ją odprowadzić? W życiu!!! Nie po tym, co właśnie
zobaczyła.
- Ja…dam sobie radę, dzięki. – ziemia, oczywiście, ani
drgnęła. Typowe – to na razie, muszę lecieć, bo za chwilę mam autobus.
Prezent nadal nie został przyjęty. Nie szkodzi. Chciała się
stąd jak najszybciej wydostać, żeby móc w spokoju sobie nawymyślać. Po co tutaj
przyjeżdżała? Rozejrzała się wokoło i w końcu położyła paczuszkę na niskim
murku oddzielającym posesje.
- Cześć…
Po pierwszych paru krokach, kiedy starała się iść spokojnie,
wyważonym krokiem, zaczęła biec. Zresztą, Pedro i ta jego Elena już dawno
znikli we wnętrzu domu, jak przekonywała samą siebie. Nikt ją nie obserwuje.
Nikt za nią nie biegnie. Przy końcu ulicy, na której mieszkał Rodriguez,
stanęła. Nie mogła się powstrzymać, po prostu musiała zerknąć za siebie. Nie
zobaczyła nikogo…